10 lutego 2018

O Bachusie z ulicy


Praga Południe – dzielnica kamienic i bloków, apartamentowców i kompleksów handlowo-usługowych, posiadająca różnorodną historię. Chociaż ciągle poddawana urbanizacji i przybierająca cechy prawie odrębnego miasta, to wciąż relatywnie zielona, bogata w lasy, parki i skwery. 

Niestety przyglądając się puszkom i butelkom oraz innym fragmentom konsumpcji alkoholowej można odnieść wrażenie, że nasza dzielnica to jedno wielkie wysypisko. Pomimo surowo egzekwowanego zakazowi spożywania trunków alkoholowych w miejscach innych niż prywatne prawie nieodłącznym wydawałoby się elementem każdej ulicy i trawnika jest jakiś rodzaj alkoholu: od piwa w puszkach po kolorowe małpki. W zaułkach i pod niektórymi sklepami wciąż można spotkać „smakoszy” o różnych nastrojach społecznych. Niektórzy są bardziej napastliwi, wręcz agresywni, niektórzy natomiast nie skrzywdziliby muchy przedstawiając tylko ponury cień samych siebie. Tak być nie powinno i nie musi. 

Aczkolwiek rozwiązaniem problemu nie jest surowsze egzekwowanie prawa albo więcej ograniczeń czy wręcz całkowita abolicja. Czego uczy nas historia to tego właśnie, że penalizacja danego zachowania bądź produktu powoduje tylko więcej ofiar i cierpienia. Ekonomia życia codziennego dodaje do przekonania fakt, że usunięcie podaży na dane dobro nie powoduje zniknięcia popytu na nie, a wręcz przeciwnie – zgodnie z niepisanym prawem „zakazanego owocu” – zakazane dobro nabiera większego smaku niż do czasu, gdy było ono ogólnodostępne. Popyt czy potrzeba wśród konsumentów produktu wzrasta nawet jeżeli nie jest to zdrowe albo niezbędne do przetrwania. Ale przecież nie można odbierać ludziom przyjemności z życia, ani tym bardziej zabierać im prawa wyboru, jak długo nie krzywdzą siebie nawzajem. Opierając się właśnie na powyższych przesłankach proponuję depenalizację spożywania alkoholu w miejscach publicznych, gdyż nie tylko przyczyni się do poprawy czystości (wciąż można karać delikwentów za śmiecenie!), ale w szerszej perspektywie uzdrowi nieco tkankę społeczną naszego miasta. Gdy konsumenci napojów wyskokowych przestaną być ścigani za samo spożywanie swoich ulubionych napojów, to przełoży się to na poczucie ich bezpieczeństwa. 

Generalnie rzecz biorąc osoba dokonująca świadomie czynu nielegalnego stara się to zrobić szybko i po cichu tak, aby uniknąć złapania. Kwestia pozostawienia po sobie porządku jest drugo-, a nawet trzeciorzędna. Wypiłem ciurkiem w krzakach i nie mam czasu paradować z „dowodem zbrodni” po ulicy w poszukiwaniu kosza na śmieci – tak na ogół wygląda rozumowanie publicznego konsumenta trunków. Ponadto trzeba powiedzieć jeszcze o tym, że występki nielegalne przyciągają osoby o tendencjach prawdziwie kryminalnych, których poczucie obywatelskości jest i tak mocno zachwiane. Takie osoby będą zachowywały się niestosownie bez względu na to, czy picie na ulicy, na podwórku czy w parku, będzie legalne czy nie. Natomiast przeciętny obywatel będzie pozbawiony prawa do konsumpcji niczym zaszczuty pies. Czemu prawo ma zajmować się napędzaniem klienteli pubom i klubom? Nie każdy może być zwolennikiem picia w zamkniętych, dusznych pomieszczeniach przepłacając za chrzczone piwo przy brudnym stoliku. Generalizuję oczywiście, aby uświadomić Państwu, że rząd nie powinien być narzędziem karania za posiadanie odmiennego gustu albo stylu życia.