18 listopada 2010

Konstytucja

"Libertariańskie credo polityczne"

Istnieją zasadniczo trzy typy ontologii. Nominalistyczna, która przyjmuje, że istnieją tylko jednostki. Ontologia ta dostarcza uzasadnienia dla anarchii. Idealistyczna przyjmująca realne istnienie ogółów. Jest ona przedmiotem westchnień wszelkiej maści totalniaków, od komunistów do konserwatywnych i religijnych integrystów. Wreszcie istnieje ontologia realistyczna, zwana też bogatą, źródłowo arystotelesowska, której hołduje niżej podpisany.

Podstawą prawdziwości myślenia politycznego, tak jak i myślenia w ogóle, jest ontologia. Pragmatycznych racji ideologiom politycznym może dostarczać niemal wszystko: religia, interes, prawo, tradycja czy obyczaj, ale uzasadnienia dostarcza tylko ontologia. Istnieją zasadniczo trzy typy ontologii. Nominalistyczna, która przyjmuje, że istnieją tylko jednostki. Ontologia ta dostarcza uzasadnienia dla anarchii. Idealistyczna przyjmująca realne istnienie ogółów. Jest ona przedmiotem westchnień wszelkiej maści totalniaków, od komunistów do konserwatywnych i religijnych integrystów. Wreszcie istnieje ontologia realistyczna, zwana też bogatą, źródłowo arystotelesowska, której hołduje niżej podpisany.

Ontologia realistyczna twierdzi, że istnieją zarówno jednostki jak i ogóły, ale wszystko, co nie jest jednostką, jest zawsze „zapodmiotowane” w jednostce, czyli stanowi jej cechę lub właściwość. Nie wchodząc w spór ze zwolennikami idealizmu i nominalizmu, przedstawiam polityczne skutki przyjęcia realizmu ontologicznego.

Podstawową jest niemożność przypisania społeczeństwu wyższego sposobu istnienia nad ludzki byt jednostkowy. Społeczeństwo stanowią połączone relacjami osobowymi jednostki. W konsekwencji wszystkie relacje władzy (hierarchia), prawa (natury), sprawiedliwości (działania) są zapośredniczone przez konkretną osobę. Stojąc na innym ontologicznym stanowisku trzeba „konsekwentnie twierdzić, że społeczeństwo posiada cel wyższy od celu indywidualnego człowieka, a osobę ludzką uważać za proste narzędzie do tego celu. Moralną konsekwencją tej tezy jest odebranie człowiekowi godności osoby, a polityczną konsekwencją powszechne niewolnictwo”.

Realista będzie twierdził dalej, że „dobro wspólne, warunkujące rozwój każdego jego członka jest celem społeczeństwa; że dobro to jest nierozerwalnie związane z duchem i materialnym dobrem indywidualnym osoby ludzkiej”. Wszystko to, co jest bezpośrednio związane z bytem i z celem ostatecznym osoby ludzkiej, leży poza zasięgiem uprawnień społeczeństwa — bo społeczeństwo jest środkiem mającym służyć tej osobie, a nie na odwrót. Założenie przeciwne wskazywałoby na absurdalność istnienia jednostek.

Wynika z tego, że wszelka władza polityczna jest możliwa tylko dzięki przyzwoleniu jednostek, czyli ostatecznie opiera się na opinii, jaką się cieszy w danym społeczeństwie. Człowiek wchodzi bowiem w relacje społeczne przez jakieś działanie, choćby było to „tylko” prokreacyjne działanie jego rodziców. A ponieważ dorosły człowiek sam jest sprawcą swego działania, wynika powyższe. Nawet przemoc fizyczna, nie ustanawia jeszcze osobowej relacji władzy, dopóki poddany przemocy „wewnętrznie” się z nią nie godzi np. męczennik. Odnosi się to jednako do ustrojów monarchicznych jak i republikańskich.

Potocznym urojeniem jest przypisywanie społeczeństwu, państwu czy innym abstraktom cechy sprawiedliwości, słuszności czy nawet świętości lub jej mutacji (np. wzniosłości, wielkości, majestatu itd.). Wszystko to są kwalifikacje osoby i jej działania. Jedynym zatem moralnym kryterium społecznej organizacji jest indywidualne sumienie. Tylko osoba może wejść w intencjonalną relację z rzeczywistością, która funduje prawdę. Tylko osoba może działać zgodnie z dobrem wspólnym, fundując sprawiedliwość. Tylko osoba jest zdolna rozpoznać piękno. Relacje instytucjonalne niezbędne dla istnienia państwa i prawa stanowionego niszczą wszystkie wartości osobowe, na czele z wiarą, nadzieją i miłością o ile nie są wprost uprzyczynowane działaniem wszystkich osób, których dotyczą.

Jak z powyższego wynika, przytłaczającą większość ustrojów historycznych, należy ocenić jako poznawczą i moralną hucpę. Narzędzie represji i ucisku pokrywane pięknymi słowami. Zupełnie zresztą w zgodzie z ontologią idealizmu, przyjmującą realne istnienie „pięknych słów”.

Włodzimierz Kowalik


7 listopada 2010

Rarytas

Wspomnienia o Jacku Woronieckim

Rozmowa z o. prof. Mieczysławem A. Krąpcem OP

Arkadiusz Robaczewski: Kiedy Ojciec Profesor poznał Ojca Jacka Woronieckiego?

Mieczysław A. Krąpiec: Byliśmy jeszcze uczniami w Tarnopolu w I gimnazjum typu klasycznego, dawnego (gdzie było 8 lat łaciny, 4 lata greki, gdzie była klasyczna kultura Polski; - do gimnazjum tego uczęszczali i W. Pol, i A. Bruckner, i F. Kleeberg, i W. Rubin) - gdyśmy, w grupie, czytali o. Jacka Woronieckiego Około kultu mowy ojczystej. Wiedzieliśmy, że Woroniecki jest dominikaninem, a w Tarnopolu byli od kilku stuleci dominikanie w prześlicznym barokowym, z pagodalnymi wieżami, kościele, malowanym al fresco przez wielkiego barokowego malarza A. Stroińskiego; dziś wszystko to ruiny spowodowane nienawiści do religii i człowieka, i Polski. Wyobrażałem sobie Woronieckiego na wzór słynnych malowideł Stroińskiego przedstawiających w rozwianym habicie św. Jacka lub św. Tomasz; raczej św. Jacka, bo Tomasz był "za gruby" (ponoć cierpiał na wodną puchlinę).
Ojciec Jacek Woronieckie, ostatni potomek gałęzi Jagiellonów, wywodzący się od Korybuta, brata Jagiełły, był szeroko znany jako pisarz, myśliciel, drugi po Radziszewskim rektor i organizator KUL oraz gorący patriota.

AR: Kiedy Ojciec Profesor spotkał Ojca Jacka po raz pierwszy?

MAK: Zetknąłem się osobiście z nim w dniu wybuchu wojny w 1930 r. w Krakowie, przy furcie zakonnej. Ja - nowicjusz dominikański - zabezpieczałem (po przysposobieniu wojskowym i kursie przeciwlotniczo-gazowym) klasztor przy ulicy Stolarskiej 12 i jego piwnice, przeznaczone na schron przez ewentualnym gazem bojowym. Woroniecki miał wówczas lat 60 i nam, młodym, wydawał się czcigodnym starcem, tym bardziej, że w "Konstytucjach Zakonu Dominikanów" było napisane, iż 60-letni starcy winni być traktowani łagodnie w trudach codziennego życia. Później wrażenie dostojnej starości pogłębiło się, gdy zamieszkawszy w krakowskim klasztorze, o. Jacek ciągle chorował i zapuścił mlecznobiałą brodę, co przy gęstych, krótko ostrzyżonych, zupełnie siwych włosach, dawało obraz "patriarchy", oddalonego od wspólnoty zakonnej wskutek ciągłych różnych chorób, nieraz ciężkich jak uremia; Woroniecki miał swój specjalny "status" życiowy. Mimo to dawał klasztorowi rekolekcje - chyba najlepsze, jakie w życiu słyszałem - a nadto był naszym, kleryków, spowiednikiem roztropnym i mądrym.

AR: Jakim Ojciec Jacek Woroniecki był wychowawcą?

MAK: W czasie wojny i tuż po niej Woroniecki był kierownikiem studiów Instytutu Filozoficznego i Teologicznego oo. dominikanów w Krakowie. Jego szczególnym zamiłowaniem były wykłady z zakresu teologii moralnej. Do wykładów tych przygotowywał się niezwykłe starannie, mimo iż był naprawdę niezrównanym mistrzem dydaktyki i wybitnym znawcą swego przedmiotu, co uwidoczniało się w jego licznych publikacjach na ten temat i wreszcie znalazło swój wyraz w poważnej, trzytomowej monografii: Katolicka etyka wychowawcza. przygotowanej podczas mojego rektorowania i wydanej w całości przez Katolicki Uniwersytet Lubelski w roku 1986. (Przedtem cenzura nie pozwoliła na wydanie tomu trzeciego, analizującego zagadnienie sprawiedliwości). Pamiętałem o rozmowach z Karolem Wojtyłą, który ciągle mówił: "a szkoda, że nie ma tego całego" (czyli pełnego wydania), więc ja w ostatnim roku mojego rektorstwa zleciłem pracę redakcyjną nad "katolicką etyką wychowawczą, przeglądnąłem to i osobiście wręczyłem Papieżowi, z czego się bardzo ucieszył. Jest to jedyne w swoim rodzaju dzieło, które mówi o dydaktycznego stronie etyki katolickiej, gdzie ujawnia się moralność jako spełnianie dobra przez człowieka.
To był bardzo zrównoważony, spokojny człowiek, człowiek kontemplacji, modlitwy i studiów. Na wykład przychodził uśmiechnięty (mimo iż niekiedy wstawał prosto z łóżka), podniecony, wzbudzający zainteresowanie słuchacza. Obowiązującym podręcznikiem była Suma Teologiczna św. Tomasza z Akwinu, czytana i interpretowana w języku łacińskim. Językiem wykładowym o. Woronieckiego był zasadniczo język łaciński, przerywany często długimi dygresjami prowadzonymi w języku polskim, ilustrującymi omawiany problem moralny charakterystycznymi scenami z literatury polskiej (zwłaszcza Sienkiewicza, a także J. Weyssenhoffa), tudzież francuskiej i rosyjskiej. Stąd obok łaciny były obecne w czasie wykładów języki: francuski, rosyjski, włoski. Była wojna. Po niemiecku nie mówiono. W stosunku do Niemców przypomniał nam wypowiedź Juliusza Cezara z Commentarium de bello Gallico, cytowaną zresztą przez św. Tomasza w traktacie o prawie naturalnym w I0II q 94 a. 4, że apud Germanos latrocinium non censebatur esse iniguum - U Germanów zbójectwo nie uchodziło za coś złego. Było to wymowne przypomnienie o trwałości obyczajów. Na wykładach bardzo często byli cytowaniu wielcy pisarze rosyjscy: Dostojewski, Gogol, Tołstoj, i to w języku oryginalnym, dobrze znanym Woronieckiemu, gdyż służył w wojsku carskim.

Pamiętam jak Ojciec Profesor opowiadał kiedyś, że uczył kleryków dominikańskich szabli. Woroniecki był przecież wojskowym, oficerem armii carskiej. W lejbgwardii służyli synowie wysokiej arystokracji i wzrostu wysokiego, powyżej 1,80 m. Nawet - pamiętam, w formie żartu demonstrował nam na rekreacji podstawowe cięcia szablą.

AR: Jak wykładał?

MAK: Widać było, że wykładowca czuje się w literaturze europejskiej jak w domu i dobrze była mu znana przestrzeń historyczna Europy od starożytnej Grecji i Rzymu po sprawy współczesne. Zagadnienia moralne,ilustrowane historią i literaturą polską i europejską, stawały się interesujące, zrozumiałe i bardzo aktualne. Wyłaniał się z nich ciągle żywy człowiek z tą samą ludzką naturą przeżywającą wojny perskie, punickie, niemiecko-polskie w średniowieczu i współcześnie. Żywy wykład starał się przy końcu godziny streścić i ująć krótko jego treść po łacinie i zazwyczaj w jakimś uzasadnieniu, w formie sylogistycznej, co - ku naszej uciesze nie zawsze mu sprawnie wychodziło. Dociekaliśmy, jaka to była forma sylogizmu i zdarzało się, że udawało się nam czasami odkryć - prócz terminu średniego - jeszcze jeden, czwarty termin... co niweczyło nawet sam argument... z formalnego punktu widzenia. Kiedyś odważyłem się nawet to mu powiedzieć na początku wykładu . Ojciec Woroniecki uśmiechnął się, pogładził po długiej brodzie i wypowiedział: a-ja-jaj - to może byś to wyraził poprawnie... co nie poszło gładko.

AR: Ojciec Profesor zetknął się z Ojcem Jackiem w czasie wojny. Czy Ojciec Woroniecki wypowiadał się na temat ewentualnej przyszłości Polski, perspektyw rozwoju narodu?

MAK: Woroniecki bardzo przeżywał wydarzenia wojenne. Był optymistą: wiedział, że Niemcy muszą przegrać wojnę. Mówił, że nadchodzi czas na słowiańską Europę i w tej słowiańskiej erze Europy widział poważna rolę Polski i polskiej kultury, która - zgodnie z narodową tradycją - ma wnosić do Eurazji pierwiastki personalistycznej kultury. Był szczególnie wyczulony na duchowe potrzeby Rosji. Zresztą założył dominikańskie zgromadzenie zakonne żeńskie - ss. dominikanki misjonarski z Zielonek k. Warszawy - dla katechizacji i apostołowania Rosji. Mówił nam, że czeka nas jeszcze praca apostolska na szerokich terenach Rosji, gdyż tam ludzie czekają na Ewangelię.
Jeszcze w czasie trwania wojny kontaktował się z biskupami śląskimi i mówił nam o odzyskaniu całego Śląska z Wrocławiem i Głogowem. Przewidywał, że po wojnie Śląsk stanie się jakimś głównym zarzewiem polskości. Zwracał uwagę, że prawie 1000-letni Drang nach Osten trzeba po wygranej wojnie zawrócić do jego terytorialnych źródeł. Nie przewidywał tego, co się stało, przynajmniej nie mówił o tym. Jałty nie przewidywał. A zasadniczy wzrok kierował ku przyszłości słowiańszczyzny. która bez mocnej obecności kultury personalistycznej, zachodniej będzie zagrażać światu. Powtarzał, że przychodzi czas na narody słowiańskie i Wschód, która mają dać nowe tchnienie dla Europy. Doktryny polityczne były zmakiawelizowane na Zachodzie. Wschód był jeszcze otwarty na te rzeczy. Woroniecki mówił, że polityka musi być nacechowana moralnością, że oderwanie polityki od moralności kończy się zbrodnią polityczną . Naszym zadaniem ma być przekazywanie pierwiastków kultury personalistycznej do Rosji i ludów pobratymczych dla dobra tych właśnie ludów i dla naszego własnego "interesu". Chyba to jest nadal aktualne.

Oprac. za: M. A. Krąpiec, Wspomnienia o Jacku Woronieckim, w: U źródeł tożsamości kultury europejskiej, red. T. Rakowski, Lublin 1994, s. 156-158.

Bloger: znalezione w biuletynie Instytutu Edukacji Narodowej, "Służyć prawdzie", nr 9/2005.