11 listopada 2014

11 palców na klawiaturze

11 listopada. Czas święta niepodległości w kraju nad Wisłą.

Napiszę krótko i jak najjaśniej. Libertarianin jest osobą, która przyjmuje twierdzenia, wedle których człowiek jest obdarzony rozumem i wolną wolą, a z których to twierdzeń wynikają min. twierdzenia o samoposiadaniu i prawie do posiadania własności prywatnej, którą stanowią owoce ludzkiej pracy. Owe twierdzenie nazywa się niekiedy "aksjomatami", ponieważ niektórzy teoretycy myśli libertariańskiej chcieli uwypuklić dedukcyjno-aprioryczny charakter ich etyki, a do tego byli związani ze austriackim nurtem ekonomii, więc nie powinno to dziwić. Niemniej bez względu na to, w jaki sposób libertarianin będzie uzasadniał metafizycznie ów zasady, to będzie on definitywnie uważał je za moralnie słuszne; za podstawę wszelkiej wszystkich innych zasad współżycia społecznego jak i indywidualnego szczęścia.

Czy libertarianin może być kolektywistą? W jaki sposób powiązać mój obecny wywód z 11-tym listopada? Otóż znowu dopowiem krótko acz treściwie: I tak, i nie. Libertarianin może wybrać, ponieważ jest wolny i odpowiedzialny za własne wybory, także te dotyczące światopoglądu, metodologii, ideologii, filozofii, religii i jakichkolwiek innych wytworów myślowych. Czy to będzie wybór słuszny i rozsądny? Nie, ponieważ będzie to wkraczanie na terytorium wroga; będzie to droga na manowce polityki i zabobonu, na które polityka się żywi. Owym zabobonem jest kolektywizm, czyli zespół twierdzeń, które można sprowadzić do jednego, że mianowicie byt zbiorowy X działa, pragnie, ma cele i żyje własnym, niezależnych od bytów składowych, życiem. Dlaczego jest to mit? Bo jednostka stoi przed społeczeństwem. To prawda, że indywidualna osoba jest kształtowana i rodzi się w kontekście społecznym, ale nie byłoby kontekstu społecznego bez jednostek wchodzących ze sobą w relacje interpersonalne (naprawdę nieistotne jest to, co było pierwsze: jajko czy kura; jednostka czy społeczeństwo). Dzięki tej pięknej i przypadkowej zbitce interakcji powstaje społeczeństwo, ale gdyby pozbawić społeczeństwo jednostek, to to pierwsze po prostu przestałoby istnieć podczas, gdy pojedynczy człowiek nadal mógłby przetrwać. Mógłbym także podać argument nieco bardziej filozoficzny z zakresu metafizyki poznania ludzkiego, że mianowicie poznajemy najpierw byt konkretne, a na ich podstawie dokonujemy dopiero różnorodnych procesów myślowych w min. abstrakcji, dzięki której otrzymujemy pojęcia ogólne o bytach zbiorowych (nie odwrotnie!).

Lecz do rzeczy. Kolektywizm jest zatem omamianiem umysłu i myśleniem życzeniowym. Co nie ma nic wspólnego z odrzucaniem wszelkich więzi i relacji z bliźnimi. Nie! Po prostu trzeba sobie zdać sprawę kilku prostych faktów. Jeżeli przyjmujemy kolektywizm, to wspieramy machinę państwowego wyzysku! Ponieważ jedną z fundamentalnych racji państwowej propagandy jest wiara w to, że "Państwo działa, myśli, ma cele i je wykonuje", itd. Także jednostka się nie liczy, musi się podporządkować dla "dobra ogółu" lub "dobra narodu", itd. To są wszystko wierutne bzdury! Dlatego należałoby także oczyścić sprawę patriotyzmu, który również jest wykorzystywany przez państwową propagandę. Patriotyzm to uczucie i nostalgia w kierunku swojej ojczyzny, ale tą ojczyzną nie może być ani Państwo z rządem okupujące dane terytorium (można by powoływać się na absurdalne argumenty, że na ziemiach polskich były różne rządy i państwa: Generalna Gubernia, Księstwo Warszawskie, II RP, PRL, III RP, itd.), ani nie jest ojczyzną kilkuset milionowe terytorium (tj. całe terytorium III RP w obecnym kształcie). Nikt nie jest w stanie poznać wszystkich mieszkańców, zwiedzić wszystkie regiony i nawiązać trwałe relacji interpersonalne, bez których nie ma patriotyzmu, a przynajmniej jest on niepełny. Człowiek zawsze żyje w konkretnym środowisku, osiedlu, gminie, mieście. Wychodząc poza to wchodzimy na terytorium absurdu. Nie, internet nie zastępuje realnych relacji interpersonalnych. Posiadanie miliona znajomych na portalach typu Facebook nie stanowi patriotyzmu!

11-tego listopada nastąpiło podpisanie paru dokumentów i traktatów, na mocy których zostało powołana do życia organizacja zwana II RP. W pewnym sensie II RP była niepodległa wobec innych państw, ale to nie zmienia faktu, że nadal była państwem. Nie była dobrowolnym zrzeszeniem się ludzi poza tymi, którzy rzeczywiście dobrowolnie się poświęcali dla niej (dawali datki, pieniądze, swój czas), ale to nadal nie było sprawiedliwe, bo ta grupka ludzi, którzy stanowili oczywista mniejszość, nie mogła zadecydować za pozostałych mieszkańców Polski. Żadna rada regencyjna z żadnym Piłsudskim, Dmowskim czy innych politykiem nie mogła zdecydować za przeciętnego Kowalskiego o tym, czy ma on należeć do ich organizacji oraz tym bardziej, czy ma płacić dla nich podatki za usługi, który może on sobie nie życzyć. II RP była państwem, czyli moralnym zerem i dnem. Libertarianin nie może obchodzić rocznicy powołania do "istnienia" (państwa realnie nie istnieją; są tylko relacji wyzysku i pasożytnictwa) państwa, bo to zaprzecza fundamentalnym zasadom jego etyki! Nein, nicht, kein. Hell NO! Dziękuję Bardzo.