28 lutego 2011

Dialog

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, iż poniższa krytyka stanowiska filozofii analitycznej nie pretenduje do bycia wyczerpującą czy ścisłą; jest jedynie próbą podjęcia polemiki z metafizycznym sceptycyzmem post-Wittgensteinowskich ujęć filozofii.

Filozof Analityczny: Metafizyka wynika z błędnego używania języka.

Metafizyk: ??

A: Filozofowie popadali w metafizyczne problemy, gdyż nie mylili różne gry językowe.

M: Nie rozumiem.

A: Używali terminów i pojęć zapożyczonych z innych gier, w których mają skrajnie inne znaczenie.

M: Używali cudzych pojęć, tak?

A: W szerszym sensie tak to można rozumieć.

M: Nie zgadzam się więc.

A: !?

M: To prawda, że język jest specyficznym narzędziem i jego używanie w niewłaściwy sposób bywa zwodnicze. Ale to nie znaczy, że żadna metafizyka nie jest możliwa.

A: Nie, ja nie twierdzę, że nie jest. Wittgenstein po prostu udowodnił, że metafizyka (i filozofia) nie może być nauką. Do grona nauk należą tylko te nauki, których język może być precyzyjny i..

M: Słowem, pochodzą ze swoich własnych gier..? Okej.

M: Ale słuchaj, to wciąż nie przekreśla metafizyki i filozofii naukowej. Spójrz, skąd fizyka lub matematyka czerpały swoje pojęcia?

A:?

M: Z języka potocznego, z języka codziennego użytku.

A: No tak.

M: Ale historycznie doszły do jakiejś precyzji (czy wciąż dochodzą), czyż nie?

A: Owszem.

M: Metafizyka i filozofia także.

A: Nie zgodziłbym się z takim stanowiskiem..

M: Jednak spójrz, skoro nauki szczegółowe czerpały z języka potocznego i nadawały terminom z nich wziętych nowe, własne znaczenie, to czemu filozofia nie mogła by zrobić tego samego?

A: ...

M: To fakt, że bywali w historii filozofowie, którzy przez "pułapkę" języka wplątywali się w różne metafizyki, co nie znaczy, iż nie było takich, którzy robili to celowo i świadomie. Czyli innymi słowy, nadawali pojęciom języka codziennego nowe znaczenie.

A: Tak, właśnie, choć miały one inne znaczenie i dlatego błądzili (jak mówił Wittgenstein - bredzili).

M: Spójrz uważniej. Nauki szczegółowe czerpały terminologię z języka potocznego, lecz w celu dotarcia do ich własnych przedmiotów, w celu zbadania ich lepiej, przystosowały swoją owe terminy do swoich własnych potrzeb. Czemu filozofia nie mogła by zrobić tego samego?

A:...

M: Przekreślisz, iż nauki szczegółowe mają swój własny przedmiot?

A: Nie.

M: Więc powinieneś uznać, że filozofia ma swój własny przedmiot także.

A: No, dobrze, ale..

M: Więc musi i będzie pożyczać pojęcia z języka potocznego, może nawet i z nauk szczegółowych, a może nawet tworzyć zupełnie nowe (w sensie słowotwórczym), a wszystko po to, by móc badać swój własny przedmiot. Czy jesteś w stanie bez wątpienia stwierdzić, że nie ma problematyki metafizycznej.

A: Problematyka metafizyczna jest wypadkową błędnego użycia języka i nic więcej.

M: Przeto już Ci wytłumaczyłem, iż to nieprawda i jak możesz teraz wycofywać się ze swoich własnych słów?

A: Lecz jaka można zajmować się czymś tak ogólnym, jak pojęcie bytu? Co ma znaczyć to pojęcie?

M: Po pierwszy, jeśli chcemy zbudować nową
metafizykę, nie powinniśmy wychodzić od "pojęcia Bytu" i ja od takiego pojęcia nie wychodzę.

A: Co?

M: Tak. Np. Tomasz z Akwinu, a przed nim Arystoteles - ich metafizyki nie zajmowały się żadnymi pojęciami "Bytu", a sam bytem, tj. bytem jako bytem. To znaczy rzeczywistością jako rzeczywistością.

A:?

M: Czyż nie zgodzisz się ze mną, iż każda nauka wychodzi od jakichś pytań początkowych?

A: Zgodzę się.

M: Zatem o ile nauki szczegółowe dążą do najadekwatniejszej odpowiedzi na pytania - jak, po co, z czego, ile, kiedy - o tyle nie wyczerpuje to jeszcze całego arsenały pytań, przed jakimi człowiek może postawić r z e c z y w i s t o ś ć.

A: ...

M: Pozostaje jeszcze pytanie d l a - c z e g o. Dla-czego jest raczej coś niż nic; dlaczego byt j e s t.

A: Hm.. Upatrywałbym w tym ujęciu zagubieniu we własnym język. Cóż znaczy "być", jeśli nie przebywać w jakimś miejscu, o jakimś czasie; w jakiejś przestrzeni?

M: Ależ nie. Nie pytam o miejsce. Nasz język polski ma także wspaniałe rozróżnienie, gdy o tym mowa, czyli czasownik "z n a j d o w a ć s i ę". Znajdować się w jakimś miejscu, a być w jakimś miejscu przeto też stanowi pewną różnicę. Jakkolwiek nawet jeszcze to nie do końca ujmuje sedno problemu. Otóż ani metafizyka Arystotelesa, ani Tomasza z Akiwnu nie zapytywały o to, dlaczego byt jest tu a tu, a dlaczego nie jest; albowiem samo "miejsce" określali jako jakiś b y t. Byt jako byt, czyli wszystko to, co istnieje. I pomijam na razie to, iż ich odpowiedzi były zgoła różne (tj. Stagiryta upatrywał rację bytu w jego f o r m i e, Akwinata zaś zwrócił uwagę na i s t n i e n i e). Mniejsza z tym. Sensowność i dostateczna racja dla zadawania pytań metafizycznych pozostaje. I chyba nie ujmiesz jej gruntu? Jesteś w stanie zanegować metafizykę taką, jaką Ci tutaj przedstawiłem?

A:...

Nie wiem, czy ciąg dalszy nastąpi.

22 lutego 2011

O (nie)rządzie w rządzie.

Z mieczem wejść do ich parlamentów i pałacyków,
Taka jest Sprawiedliwość metalu,
Serca nasze gorejące od płomyków,
Ostrza mieczy są bez żalu.

Bełkoczą, trajkoczą i trąbią do ucha:
słowa wzniosłe, górnolotne, puste,
Kał z szyderczych ich gęb bucha,
Przeto mają brzuchy tłuste.

Oblewają się naszą krwią i potem,
Niczym pijawki lub kleszcze.
Opływając cudzym mięsem i złotem,
Ile można jeszcze!?

W sieci zła tkwimy,
Choć mocno się modlimy,
O pomoc, O ratunek,
Dla gnębicieli rachunek.

Ale Odpuszczamy im ich winy,
Jako Ty nam odpuszczasz Panie Nieskończony,
W Miłosierdziu i Miłości,
W Tobie nie ma krztyny złości.

Uracz nas swoim darem,
Napełnij nas tym bezmiarem -
Miłosierdzia, Miłości i
Sprawiedliwości.

Który Królujesz na wieki, wieków i jeszcze dłużej!

20 lutego 2011

Wielka nienazwana przygoda - rozdział I - La resurrección

Nastał poranek górską doliną, w której znajduje się dom mistrza Kampeona, a wraz z nim planowany pierwszy dzień treningu, lecz osoby, która miała trenować - brak - jak się okazało. Przewidująca Alicia i Mario niezwłocznie ruszyli śladem zaginionego Camilo. Ponieważ byli doświadczeni w tropiewnictwie zwierząt i ludzi (w tym min. po odrobinach KI), stosunkowo szybko odnaleźli miejsce porwania chłopaka. -Ta energia, ta tekstura - rzekł Mario - czy to może być!? Zaniepokojony zwrócił się ku Alicii. -Bez wątpienia. Musimy się pośpieszyć nim będzie za późno.

Tymczasem, daleko stąd. W pewnej jaskini, rzeczony odzyskuje powoli utraconą świadomość. -Hm, gdzie ja.. jestem!? - Camilo rozejrzawszy się wokół siebie powiedział. -Już niedługo. Ceremonia wstępna trwa kilka godzin, lecz już wkrótce będziemy mogli przejść do finalnego przebudzenia - rzekł znajomy głos nieprzyjaciela. Okazało się, że Camilo leżał przywiązany do jakiegoś kamiennego kręgu. Miał być "centrum" jakieś para-religijnej ceremonii. Wokół ołtarza stało, w równo oddalonych od siebie rzędach, kilka postaci z płaszczach przykrywających ich twarze i ciała. Wypowiadały one jakieś magiczne inklinacje. Lecz to, co było "najciekawsze" jest jeszcze to opisania. Otóż tuż przed związanym Camilo znajdował się całkiem sporem wielkości posąg. Posąg ów przedstawiał jakąś człowiekowato-szatańską postać (był to legendarny Daemon, lecz o tym Camilo nie mógł jeszcze). wiedzieć). Trwoga ogarniała człowieka po pierwszym życie oka na ów hybrydę. Mimo, że był to "tylko" posąg z kamienia. Tuż pod nim, zwrócony tyłem do niego, stał - jakby można było wywnioskować - najwyższy kapłan tego zgromadzenia. Nagle, Camilo pomyślał - chwila, to przecież ten sam gość, którego spotkałem w Warszawie! Przeżył.. czy to znaczy, że tamta dziewczyna.. została.. - jego myśl została przerwana nagłą mową Najwyższego: -O, Panie Ciemność, Władco Upadłych, Sługo Niezmąconych, Wszechmocny i Wielki Daemonie, Najwyższy Królu (i wiele, wiele innych imion oraz epitetów) o to nastał dzień Twego powrotu, już wkrótce zostaniesz oswobodzony z tego niegodnego i podłego więzienia..

Cdn.

11 lutego 2011

WNP - rozdział I - legenda - Saga I

W głowie Camilo pojawia się pewien obraz z przeszłości, całkiem niedalekiej: On, siedzący na progu okolicznego antykwariatu, płaczący i burczący coś pod nosem, gdyż właśnie spotkał kto jakiś zawód. Nagle podchodzi do niego znajomy starzec: -Co się stało, Filipku (ów starzec raczył go tak nazywać ni to z sympatii tylko, ni to ze zwykłej złośliwości)? - zapytał. A on na to: -Nic. Co Cię to obchodzi? Nikogo to nie obchodzi i mnie też! - powiedział głośniej na koniec zdania. Na to starzec antykwariusz: -Heh, cóż mnie niby nie obchodzi, chłopczyku? -Heh, starcze, znowu mi się nie udało zaliczyć tego egzaminu i na dodatek zniszczyłem ulubiony wazon mojej mamy. Jestem jak zwykle do niczego - odrzekł zniechęconym głosem. Starzec podrapał się po brodzie, pogłaskał swoje długie włosy (a'la rock'n'roll) i skomentował: - To nieprawda. Nie osądzał siebie tak pochopnie. Uda Ci się następnym razem. -Heh, jasne, jasne.. - odparł coraz bardziej zniechęcony i pogardliwy. Na to starzec odrzekł: -Uda Ci się, ponieważ ja w to wierzę i ta wiara ma silne ugruntowanie w faktach. W tym momencie chłopczyk odwrócił się lekko w stronę starca: -Co takiego? Na to starzec wstał i odwróciwszy się w stronę swojego przybytku zaczął mówić: -Ano tak. W faktach. Pamiętasz, jak powiedziałeś - nie obiecywałeś, ani nie zapewniałeś - ale powiedziałeś, że kiedyś ożywisz to miejsce, że zrobisz wreszcie porządek w całym sklepie? I to zrobiłeś! - powiedział z przekonaniem ogromnym. Chłopczyk lekko się speszył, lecz dalej nic nie mówił. - Wierzę, że jeśli sobie coś postanowisz, to na pewno, to osiągniesz. Oczywiście, nie bez ciężkiej pracy i wysiłku, ale masz niespotykany element - silną wolę. Wszystko Ci się uda...

Wróćmy do czasu teraźniejszego, do naszej opowieści. Camilo, który przyjął zaproszenie do domu Kampeona, poznał swoje "powołanie" - niszczenie zła. Po zapoznaniu się z domownikami domu Kampeonów (właściwie nie wiadomo, czy K. to nazwisko rodowe czy imię ojca Alicii, jednak przyjęło się, iż wszyscy nazywają "go" mistrzem bądź mistrzem Kampeonem), Camilo otrzymał swój pokój, w którym rozmyślał nad swoją przyszłością. Nie był niczego pewien poza tym, iż jego wewnętrzny głos dyktował mu przystanie na ten "pakt", gdyż ktoś już zdążył poświęcić dla niego swoje życie. Celem rozproszenia zmartwień i przygotowania się do jutrzejszego, tajemniczego treningu, Camilo postanowił wyjść pobiegać po okolicy. Ponieważ dobrze nie znał zwyczajów swojego tymczasowego domu, a drzwi jego pokoju wprowadziły bezpośrednio na zewnątrz, postanowił nikogo o tym spacerze nie mówić. Zresztą, chciał być raczej sam ze swoimi myślami. Nie minęło wiele czasu, jak młodzianin znalazł się w środku gęstego, iglastego lasu. Typowo górskiego. -O kurczę, chyba się zgubiłem, kompletnie nie pamiętam drogi powrotnej - sarkastycznie odrzekł do siebie. Lecz nagle usłyszał jakieś krzyki. Cóż, skoro i tak nie wiem, gdzie jestem, to bardziej zabłądzić nie mogę - stwierdził niewiele myśląc, jak to miał w zwyczaju i pobiegł w stronę, z której dochodziły niemiłe odgłosy. Okazało się, iż banda ogrów (ok. dwumetrowych, zielonych, człekokształtnych bestii) napastowała jakąś wieśniaczkę (a tak, warto przy tym wspomnieć, iż ów monstra były nie głupsze niż przeciętny konsument Warki lub Lecha i o swoje walczyć umiały). A nasz bohater, jak to bohater, dzielnie choć niekoniecznie roztropnie wdarł się z zaskoczenia między ogry i dziewuszkę. Jego plan był jeden: przerzucić całą uwagę zielonych jegomości na siebie, aby kobieta mogła uciec. Cóż, to jedno mu się udało, ale bynajmniej nie przez wzgląd na jego umiejętności blefu, a dlatego, iż to była zasadzka na .. niego samego. Choć kobieta nie grała w tym żadnej roli. Uciekła, szybko, nie patrząc w tył. -No i co? Chcecie kawałek mnie !? - odparł z twarzą pokerzysty. - No to bierzcie - jak powiedział i wykalkulował, tak zaatakował. Uderzał tak silnie jak wtedy potrafił, choć ogr akurat niewiele się bronił, gdyż ciosy chłopaka nie robiły na nim większego wrażenia. Starczyło, iż raz, dwa machnął swoją wielką, owłosioną ręką i już Camilo znalazł się na ziemi. Jednak ogr walnął kilka razy tak, że w końcu w Camilo zaczęły budzić się pewne skrywane siły. Budzić się wprost proporcjonalnie do wzmaganej w nim złości odczuwanym bólem. W końcu, wręcz w ułamku sekundy, jak wyuczony, zadał bydlakowi kilka ciosów w brzuch i w brodę tak, iż monstrum padło na ziemię. Niestety, po chwili sterczenia nad powalonym przeciwnikiem temperament, będący na razie głównym motorem siły Camilo, wygasł i Camilo odzyskał świadomość. A było jeszcze z 8 lub 9 ogrów, którym musiał stawić czoło. Uświadomił sobie szybko, że jest w kropce i nie ma wyjścia. Jednakże, długo nie nacieszył się odzyskaną świadomością, ponieważ szybko któryś z ogrów uderzył chłopaka w tył głowy i ten stracił przytomność.

CDN.

Cóż teraz się stanie z Camilo? Jakie plany mają wobec niego ogry? Czy dla kogoś pracują?