7 grudnia 2011

LOGOS

Dzisiaj pragnę podzielić się z Wami, drodzy Czytelnicy, odrobinę pięknej poezji.
Today I wish to share with ye, dear Readers, a bit of beatiful lirycs.

"Alexandra

SEA-KINGS’ daughter from over the sea,
Alexandra!
Saxon and Norman and Dane are we,
But all of us Danes in our welcome of thee,
Alexandra!
Welcome her, thunders of fort and fleet!
Welcome her, thundering cheer of the street!
Welcome her, all things youthful and sweet!
Scatter the blossom under her feet!
Break, happy land, into earlier flowers!
Make music, O bird, in the new-budded bowers!
Blazon your mottoes of blessing and prayer!
Welcome her, welcome her, all that is ours!
Warble, O bugle, and trumpet, blare!
Flags, flutter out upon turrets and towers!
Flames, on the windy headland flare!
Utter your jubilee, steeple and spire!
Clash, ye bells, in the merry March air!
Flash, ye cities, in rivers of fire!
Rush to the roof, sudden rocket, and higher
Melt into stars for the land’s desire!
Roll and rejoice, jubilant voice,
Roll as a ground-swell dash’d on the strand,
Roar as the sea when he welcomes the land,
And welcome her, welcome the land’s desire,
The sea-king’ daughter as happy as fair,
Blissful bride of a blissful heir,
Bride of the heir of the kings of the sea –
O joy to the people and joy to the throne,
Come to us, love us and make us your own:
For Saxon or Dane or Norman we,
Teuton or Celt, or whatever we be,
We are each all Dane in our welcome of thee,
Alexandra!"






"A dedication

DEAR, near and true - no truer Time himself
Can prove you, tho' he make you evermore
Dearer and nearer, as the rapid of life
Shoots to the fall - take this and pray that he,
Who wrote it, honouring your sweet faith in him,
May trust himself; and spite of praise and scorn,
As one who feels the immeasurable world,
Attain the wise indiffirence of the wise;
And after Autumn past - if left to pass
His automn into seeming-leafless days -
Draw toward the long frost and longest night,
Wearing his wisdom lightly, like the fruit
Which in our winter woodland looks a flower."



By Lord Alfred Tonnyson,
"The poems od Alfred Tonnyson", vol. 2, 1857-1869, London&Toronto, published by J.M. Dent&Sons ltd& in New york by E.P.Dutton&CO.

24 października 2011

Transcendencja, przekraczanie siebie w sobie samym.
Do tego, co nie wymawialne, nieopisywalne w słowach i języku.
Ponad-rozumowe i emocjonalne, znajdujące się ponad-światem.
"Coś" co nie jest czymkolwiek, co znamy.

14 sierpnia 2011

WNP1 - Saga 1 - Napaść

Świt rozpoczął swoją egzystencję wokół świata, na którym toczy się opisywana akcje. Przywitał on jednak tragiczną wiadomość - Największe Zło, jakie mogło się pojawić, zostało przebudzone. Król demonów został ponownie powołany do życia.

W tym samym czasie, gdy promienie słońca witały nowy dzień, nasi bohaterowie zdołali dotrzeć do swojej przystani, tj. do domu Mistrza Sztuk Walki. Byli sfrustrowani i wyczerpali, tak fizycznie jak psychicznie, lecz bardziej niż to, oddziaływał na nich lęk i trwoga dotychczas minionych chwil. Mistrz przywitał ich z nieukrywaną radością i ulgą, iż udało im się ujść z życiem. Jednak sami zainteresowani nie mogli podobnego komforty. Tak naprawdę, Mistrz także nie czuł się w pełni spokojny, gdyż intuicyjnie wiedział o przebudzeniu Deamona. Z wrodzonego jednak charakteru oraz nie chcąc zakłócać odpoczynku swojej córki oraz jej towarzyszy, wstrzymał jakikolwiek osąd.

Ponieważ jednak powieść musi iść dalej swoim torem, przenieśmy się teraz w inną czasoprzestrzeń, do wschodniej wartowni Regnalii.
- Polej jeszcze trunku, godziwy towarzyszu rycerzu. -Nie, jesteś zalany w trupa mój towarzyszu, a wiesz, że mamy pilnować wschodnich rubieży naszej ojczyzny - odpowiedział ze zdecydowaniem strażnik wieży, która znajdowała się na wschodniej granicy królestwa. -Ale cóż się może zdarzyć w tak spokojny dzień. Zresztą nasza służba kończy się w południe. Odrzekł, nieco bełkocząc drugi rycerz. -Ech, niech Ci będzie. Z niechęcią odpowiedział jego towarzysz z warty, któremu otwarcie zależało na zakończenie zadania. Gdy tylko zdołał nalać swemu kompanowi, ten powiedział: -Nie może być!? - Cóż takiego - odrzekł kompan. Armia demonów i goblinów w ilości setek, a nawet tysięcy - powiedział czerwononosy rycerz poważniejszym tonem jakby dopiero, co wstał z łóżka. Jego trzeźwy kompan nie mógł uwierzyć własnym oczom, lecz mimo ciągłych wątpliwości w końcu postanowił zawiadomić innych towarzyszy za pomocą specjalnego komunikatu. Nim jednak zdołał to uczynić, święcąca kometa uderzyła w wieżę, niwecząc wszelkie ich wysiłki. To któryś z ohydnych i brutalnych potworów zaatakował.
Nie ma wątpliwości, iż armia goblinów, orków oraz wszelkich innych złoczyńców rozpoczęła swój atak na Regnalię. Cóż wydarzy się dalej?

17 lipca 2011

WNP - Saga 1.1.

W tym właśnie czasie, gdy walka rozgorzała na dobre, główny kapłan kończył swoje zaklęcia i inklinacje. Wraz z ich końcem Camilo czuł coraz większy ból, zupełnie jakby ktoś wydzierał mieczem część jego ciała. Chociaż jego ciało było praktycznie nienaruszone.

Gdy Agnes z Mariem zdołali przedrzeć się przez ścianę kilkudziesięciu brutalnych kolosów, ceremonia przebudzenia dochodziła do swego końca. Przybrudzone i starodawne popiersie znajdujące się po środku ołtarza zaczynało się poruszać, pękać pod naporem dziwnego światła jakiejś niezidentyfikowanej energii, mocy wydobywającego się spod kamiennego dzieła sztuki. Zanim jednak pękło, wydając złowrogi owoc, duet wojowników zdołał uwolnić pół-przytomnego Camilo z więzów. Już prawie uchodząc, stali się jednak świadkami przebudzenia tajemniczego zła, będącego sednem całej tej opowieści. Posąg rozprysnął się na policzalną ilość kawałków pod naporem światła, które wybuchło mocą nieprzeniknioną, wstrząsając przy okazji całą świątynią tak bardzo, że prawie cała komnata pokryta została w pyle. Zza pyłu ukazała się wnet przerażająca i straszliwa sylwetka.
Przerażona trójka stała przez chwilę osłupiała, lecz wystarczająco szybko, żeby zrozumieć, co się stało, uciekła z komnaty używając jednej z klasycznych technik szybkiego przemieszczenia się. Uciekli. W tym samym czasie pył zaczął opadać odsłaniając to, co zakryła. Straszliwa postać wyłoniła się z ciemności. Król Demonów powrócić do świata żywych. Był pokryty dziwną, ciemno-czarną, przypominającą skórę, tkaniną lub skórą, na głowie miał rogi przypominające rogi byka. Był wysoki na może dwa, czy dwa i pół metra. Taki mógł być pobieżny opis tego dziwnego stwora. I zapewne jakichś Ziemianin czy chrześcijanin mówiąc krócej, mógłby tę postać okrzyknąć po prostu mianem diabła czy inszego Szatana. I bez powodu. Przynajmniej, znając jej charakter i usposobienie. Postać ta bowiem - jak to się przyjęło mówić - czerpie i czerpała od zawsze przyjemność z niesienia zła i trwogi ludziom oraz wszelakim innym istotom żywym.

Wracając jednak do opisu sytuacji. Szybko powróciwszy do stanu czuwania generalny kapłan wydał rozkaz, aby pojmać zbiegów, którym udało się "cudem" wyśliznąć. Jednak Demon odrzekł głosem spokojnym acz stanowczym: - Zostawcie ich. Zdziwiony Kapłan odparł już bardziej potulnym i uniżonym tonem: - Cóż takiego!? Ale.. Demon zwrócił się ku Kapłanowi i powiedział: - Nie ma potrzeby ścigać tych słabeuszy. Powróciłem do życia, dzięki dawce energii uzyskanej od tamtego chłopaka. Teraz nastanie na powrót Era Ciemności i panowania Króla królów, a każdy, kto sprzeciwi się nowemu porządkowi, zostanie usunięty. Także tamci, jeśli tylko przeciwstawią choćby palec przeciwko mnie! W tym momencie jaskinię ogarnęła złowroga cisza połączona z pewną ekscytacją znajdujących się w niej "osób".
Tak, to prawda, teraz nastąpi koniec.

W promieniach wschodzącego słońca zwiastującego dzień, Agnes, Mario i Camilo biegli w stronę swojego domu. Ich myśli były co najmniej zmieszane. Zwłaszcza myśli Mario i Agnes, którzy jako jedyni naprawdę wiedzieli, co się teraz stanie.

Co zrobi główny bohater? Jaki będzie następny ruch Daemona?
W tym właśnie czasie, gdy walka rozgorzała na dobre, główny ka

7 maja 2011

Więcej broni palnej, mniej przestępstw - Dinesh D' Souza

WIĘCEJ BRONI PALNEJ, MNIEJ PRZESTĘPSTW[1]

Drogi Chrisie!

Z rozbawieniem przeczytałem Twoją relację z pogadanki na temat bezpieczeństwa osobistego, którą urządzono po ataku na studentkę w jej akademiku. Mówisz, że straż uniwersytecka doradziła studentom, aby w konfrontacji z przestępcą obrali metodę „biernego oporu". To prawda, że kiedy nieuzbrojona osoba stanie naprzeciwko uzbrojonego przestępcy, bierny opór generalnie jest lepszy od „czynnej obrony". A to dlatego, że „czynna obrona" generalnie ogranicza się do użycia pięści, nóg i strun głosowych, a poza tym nie sprawdza się dla kobiet, ponieważ napastnikami niemal w stu procentach są mężczyźni, z reguły znacznie silniejsi od kobiet. Zdecydowanie najlepsza obrona przed zagrożeniem ze strony kryminalisty to mieć pistolet i umieć się nim posługiwać.

Fakt, że broń palna odstrasza przestępców, jest znany wielu liberałom, zwłaszcza tym politykom i publicznym osobistościom, którzy najgłośniej domagają się ograniczenia dostępu do niej. Weźmy Richarda Daleya, burmistrza Chicago, albo pierwszego lepszego gwiazdora hollywoodzkiego. Ludzie ci powtarzają jak nakręceni, że nie ma żadnych korzyści z posiadania broni, ale wielu z nich zatrudnia pełnoetatowych ochroniarzy, którzy wszędzie z nimi chodzą. Cóż za hipokryci z tych liberałów! Burmistrz Daley nie postawiłby stopy w najbardziej zagrożonych przestępczością okolicach Chicago bez hordy uzbrojonych goryli. Tymczasem mieszkający tam ludzie, w przeważającej części ubodzy, muszą nieustannie mierzyć się z niebezpieczeństwem, lecz burmistrz Daley nie chce dać im możliwości skutecznej obrony.

A co z policją? Czy jej zadaniem nie jest ochrona ludzi? Tak, ale wiesz równie dobrze jak ja, Chrisie, że typowy policjant na kampusie ma znacznie więcej wprawy w sięganiu po pączka niż po pistolet. Poza tym jak często policja jest na miejscu w chwili przestępstwa? Z reguły pojawiają się po fakcie i próbują wytropić przestępcę. Najlepszą obroną dla zaatakowanej osoby nie jest wezwanie policji, która nie zdąży pomóc, tylko wyciągnięcie ukrytej broni. Ponieważ sprawców wielu przestępstw w ogóle się nie wykrywa, policja być może jest mniejszym straszakiem na przestępców niż świadomość, że zamierzona ofiara może mieć przy sobie broń.

Spekulacje te zyskały empiryczne potwierdzenie dzięki ekonomiście z Yale Johnowi Lottowi, który w książce More Guns, Less Crime zawarł wyniki największych jak dotąd badań na temat skutków przepisów ograniczających posiadanie broni. Lott i jego współpracownicy przez ponad dwadzieścia lat badali sytuację w każdym hrabstwie, by stwierdzić, że im bardziej restrykcyjne przepisy, tym wyższe wskaźniki przestępczości! Ogólnie rzecz biorąc, kiedy hrabstwo pozwoli poczytalnym, nie notowanym osobom nosić broń, wskaźniki przestępczości spadają. Kiedy zaś hrabstwo wprowadza przepisy utrudniające zakup i noszenie broni praworządnym obywatelom, liczba popełnianych przestępstw idzie do góry. Powód jest nie tylko taki, że posiadacze pistoletów mogą się bronić przeciwko przestępcom, ale również że kryminaliści są mniej skorzy do popełniania przestępstw przeciwko osobom, jeśli nie wiedzą, kto jest uzbrojony, a kto nie jest.

A co z „rozsądnymi" ograniczeniami, takimi jak wywiad środowiskowy, obowiązkowy okres oczekiwania, obowiązek montowania bezpieczników i wymóg, żeby broń była trzymana w miejscu niewidocznym i niedostępnym dla dzieci? Lott pokazuje, że wywiad środowiskowy sprawdza się w bardzo nikłym stopniu, ponieważ nie zapobiega nabywaniu broni przez przestępców. Obowiązkowe okresy oczekiwania mają tylko taki skutek, że odsuwają moment, kiedy porządni ludzie przestają być zdani na łaskę kryminalistów. Może będziesz zaskoczony, Chrisie, ale liczba dzieci, które giną na skutek nieumyślnego postrzelenia się bronią palną, jest bardzo niewielka: trzydzieści do pięćdziesięciu przypadków rocznie. Oczywiście każda śmierć jest tragedią, ale nieporównanie więcej dzieci topi się w basenach i wannach albo ginie w wypadkach samochodowych. Tak, posiadacze broni powinni trzymać swoje strzelby i pistolety pod kluczem, poza zasięgiem dzieci, ale broń musi być pod ręką, w razie gdyby okazała się potrzebna.


To wszystko nie zmienia faktu, że broń palna jest niebezpieczna, podobnie jak samochody. Lekkomyślne obchodzenie się z bronią, identycznie jak z samochodami, może prowadzić do wypadków i cierpienia. Potrzebujemy przepisów ograniczających posiadanie broni. National Rifle Association opowiada się za zakazem sprzedaży broni skazanym przestępcom i osobom nieletnim, jak również za obowiązkiem sprawdzania przez sprzedawcę w skomputeryzowanym systemie, czy klient nie jest notowany. Posiadacze broni muszą być również wyszkoleni, a żadna organizacja nie zapewnia lepszego i bardziej kompleksowego szkolenia niż NRA.

Skupienie się przez liberałów wyłącznie na niebezpieczeństwach związanych z bronią palną może nas zaślepić na fakt, że pistolety, podobnie jak samochody, czynią nasze życie lepszym i bezpieczniejszym. Dlaczego? Bo dzięki nim łatwiej jest nam się bronić. Broń palna wyrównuje szansę kobiet, neutralizując przewagę siły napastników płci męskiej. Dla ludzi, którzy mieszkają w niebezpiecznych dzielnicach i wykonują niebezpieczny zawód — na przykład prowadzą sklep spożywczy albo jeżdżą taksówką— posiadanie broni jest bez mała koniecznością.

Po zakończeniu swoich badań John Lott, łagodny w obejściu profesor z Yale, poszedł kupić 9-milimetrowego rugera. Jeśli ataki na kampusie będą się powtarzały, Chrisie, to radzę Ci zrobić sobie przerwę w nauce i pójść po pistolet.





[1] "Listy do młodego konserwatysty", Dinesh D'Souza, przekł. Tomasz Bieruń, Zysk i S-Ka Wydawnictwo, Poznań 2002 r.

3 maja 2011

WNP - rozdział I - legenda - Saga I

Ceremonia przebudzenia została rozpoczęta. Główny kapłan nadawał jej tempo. Słowa, które wypowiadał, były powtarzane skrupulatnie i rytmicznie przez pozostałych wiernych. Było jasnym, iż są to słowa jakby modlitwy, zaklęcia.. Nastrój stawał się coraz bardziej mroczny, a powietrzu dało się wyczuć niepokój. Nie było to jednak niepokój normalny, jakieś zakłopotanie. Bez nadmiernej przesady można było by powiedzieć o Złu, które budziło się do życia wydając z siebie przy tym zapach nie do zniesienia. Camilo nie ukrywał swojego przerażenia. Był praktycznie bezradny, więzy, jakie splatały jego kończyny, były zbyt mocne, by mógł je choćby poluzować. Dodatkowo, jakby tego było mało, zaczął tracić siły. Z trudem trzymał resztki świadomości. Nagle, lecz niegwałtownie. Kapłan zmienił prędkość i częstotliwość słów. Czynił przy tym bardziej widoczne i znaczne ruchy dłońmi. Nawet nie spostrzegłszy się, Camilo przestał cokolwiek rozumieć. Ceremonia wyraźnie weszła w kulminacyjny etap. Kapłan podniósłszy głos przestał mówić w znanym Camilo języku. Prawie w tym samym momencie wokół ciała młodego bohatera pojawiła się złoto-biała poświata przypominająca płomień. Ów poświata było kradzioną w czasie ceremonii energią życiową Camilo. Energią potrzebną do pełnego przebudzenia Daemona.

Sytuacja byłaby niemalże beznadziejna, gdyby nie to, że ktoś rozwalił się sąsiednią ścianę. Wszystko działo się bardzo szybko. Zza chmury pyłu, jaki powstał na wskutek zniszczeń, wyłoniła się znajoma postać. Był to jeden z potwornych strażników, który właśnie przed chwilą został obezwładniony. Na jego ciele widać było nogę. Była to Agnes, która - tu nie trzeba geniusza ani filozofa by to stwierdzić - była przyczyną całego zamieszania.

Nie przerwawszy ceremonii Kapłan wydał rozkaz: - Brać ją, zabijcie ją, nie może nam przeszkodzić. W przeciągu kilku sekund cała sala zaroiła się od pozostałych orków uzbrojonych po zęby. Jednak z pozoru sytuacja bez wyjścia, taką nie była. Nie wiadomo bowiem skąd, pojawił także Mario. Powaliwszy na dzień dobry kilku orków, rozpoczął oficjalne walkę.

11 marca 2011

De Oeconomiae

Ludwig von Mises

Rachunek ekonomiczny we wspólnocie socjalistycznej[1]


Jest wielu socjalistów, którzy nigdy nie zaprzątali sobie głowy problemami gospodarki i którzy nigdy nie podjęli żadnej próby, aby stworzyć jakąkolwiek jasną koncepcję czynników określających charakter społeczeństwa. Są inni, którzy gruntownie wgłębiają się w dawną i najnowszą historię gospodarczą i próbują na tej podstawie konstruować teorię społeczeństwa „burżuazyjnego". Dość dowolnie krytykują strukturę gospodarczą „wolnego" społeczeństwa, definitywnie przy tym rezygnujące swej zjadliwej przenikliwości w stosunku do gospodarki wyimaginowanego państwa socjalistycznego. Gospodarka jest zdecydowanie zbyt rzadko obecna w olśniewających obrazach malowanych przez utopistów. Niezmiennie wyjaśniają nam, że w szaleńczo wyimaginowanych krajach ich wyobraźni pieczone gołąbki same będą wpadać do ust towarzyszy, ale zapominają wyjaśnić, w jaki sposób ten cud ma się wydarzyć. Gdziekolwiek poczynają wypowiadać się bardziej wyraźnie o gospodarce, zaczynają się kłopoty — dla przykładu fantastyczne marzenie Proudhona o „banku narodowym"[2] — tak, iż nie jest trudno wykazać ich błędy logiczne. Kiedy marksizm uroczyście zakazuje swoim wyznawcom rozważania problemów gospodarczych, nie jest to zasada nowa. Utopiści w swych wizjach zawsze zaniedbywali rozważania ekonomiczne i koncentrowali się wyłącznie na rysowaniu ponurego obrazu istniejących stosunków i promiennych obrazów złotego wieku, który będzie naturalną konsekwencją Nowego Porządku.


Bez względu na to, czy ktoś uważa nadejście socjalizmu za nieunikniony rezultat ludzkiej ewolucji i traktuje uspołecznienie środków produkcji jako największe błogosławieństwo, czy też uważa je za największe nieszczęście, które może przytrafić się ludzkości, każdy musi przyznać, iż refleksja nad właściwościami społeczeństwa zorganizowanego na socjalistycznej podstawie jest czymś więcej niż tylko „dobrym, ćwiczeniem umysłowym i sposobem szerzenia jasnej i logicznej myśli politycznej"[3]. W czasach, kiedy zbliżamy się coraz bardziej do socjalizmu, i nawet w pewnym sensie jesteśmy przezeń zdominowani, badania problemów państwa socjalistycznego mają szczególne znaczenie dla wyjaśnienia tego, co dzieje się dookoła nas. Wcześniejsze analizy gospodarki towarowej nie wystarczają już do właściwego zrozumienia zjawisk społecznych zachodzących dzisiaj w Niemczech i u ich wschodnich sąsiadów. W związku z tym naszym zadaniem jest poddać społeczeństwo socjalistyczne możliwie szerokiej analizie. Podjęcie próby uzyskania jasnego jego obrazu nie wymaga dalszych uzasadnień....

Odpowiedzialność i inicjatywa w przedsiębiorstwach.


Problem odpowiedzialności i inicjatywy w przedsiębiorstwach socjalistycznych ściśle wiąże się z rachunkiem ekonomicznym. Panuje powszechna zgoda, że likwidacja wolnej inicjatywy i indywidualnej odpowiedzialności, od których zależą sukcesy prywatnych przedsiębiorstw, tworzy poważne zagrożenia dla socjalistycznej gospodarki[4].

Większość socjalistów pomija ten problem milczeniem. Inni wierzą, iż rozwiązaniem mogliby być dyrektorzy funkcjonujący — mimo iż nie są właścicielami środków produkcji — na takich samych zasadach jak menedżerowie w spółkach akcyjnych. Jeżeli społeczeństwo — twierdzą— a nie akcjonariusze stanie się właścicielem środków produkcji, nic się nie zmieni, a dyrektorzy nie będą pracować mniej wydajnie dla społeczeństwa niż dla udziałowców.

Musimy rozróżnić tutaj dwa typy spółek. W pierwszym, obejmującym dużą liczbę małych przedsiębiorstw, kilka osób łączy się we wspólnym przedsięwzięciu o prawnej formie spółki. Są oni często założycielami lub spadkobiercami założycieli spółki, lub dawnymi konkurentami, których spółka wchłonęła. Bezpośrednia kontrola i zarządzanie przedsiębiorstwem znajduje się w rękach samych udziałowców (lub przynajmniej niektórych z nich), którzy działają w swoim własnym interesie lub w interesie osób ściśle z nimi związanych (żony, bracia, itd). Nie zmienia tego fakt, iż czasem pakiet udziałów posiadają towarzystwa inwestycyjne lub banki.
Sytuacja jest całkiem odmienna w przypadku wielkich spółek akcyjnych, gdzie tylko niewielka część wielkich akcjonariuszy uczestniczy w bieżącej kontroli spółki. Są oni na ogół tak samo zainteresowani w rozkwicie spółki, jak każdy inny właściciel. Jednak może się zdarzyć, że ich cele są inne niż większości drobnych udziałowców, którzy są wykluczeni z zarządzania firmą nawet wtedy, gdy łącznie posiadają większość akcji. Jeżeli przedsiębiorstwo jest tak kierowane przez menedżera, że owi drobni akcjonariusze są poszkodowani, mogą mieć miejsce poważne konflikty. Jeżeli tak się zdarzy, to jest oczywiste, że ci, którzy mają rzeczywistą władzę, zarządza¬ją firmą kierując się własnym interesem i nie bacząc na to, czy jest on zgodny z interesami akcjonariuszy, czy nie. Na dłuższą metę jednak dla poważnego menedżera, który nie zajmuje się tylko pogonią za krótkotrwałym zyskiem, korzystne jest, aby w każdym przypadku reprezentował wyłącznie interesy udziałowców i unikał manipulacji mogących im zaszkodzić. To samo dotyczy banków i towarzystw inwestycyjnych, które nie powinny narażać na szwank zaufania, jakim się cieszą. A wynika to nie tylko z przykazań moralnych.

Sytuacja zmienia się całkowicie, jeżeli przedsiębiorstwo jest znacjonalizowane. Wraz z likwidacją materialnego interesu osób prywatnych zanikają bodźce. Jeżeli przedsiębiorstwa państwowe i komunalne w ogóle jako tako prosperują, zawdzięczają to przejęciu sposobu zarządzania od firm prywatnych lub innowacjom wymuszanym przez biznesmenów, którzy dostarczają środków produkcji i materiałów.

Analiza doświadczeń przedsiębiorstw społecznych i państwowych prowadzi do powszechnie akceptowanego wniosku, że brak w nich wewnętrznej presji w kierunku zmian i doskonalenia produkcji, co sprawia, iż nie mogą one dostosowywać się do zmieniającego się popytu. Jednym słowem są one martwą odnogą gospodarki. Wszelkie próby tchnięcia w nie życia wydają się daremne. Wysuwano przypuszczenie, że pożądane efekty mogą przynieść zmiany w systemie wynagradzania. Jeżeli socjalistyczni dyrektorzy — twierdzono — byliby zainteresowani wynikami kierowanych przez siebie przedsiębiorstw, to, jak można sądzić, zachowywaliby się podobnie jak menedżerowie wielkich korporacji. Jest to fatalny błąd. Menedżerowie wielkich korporacji są powiązani w całkowicie odmienny sposób z korzyściami firmy, którą zarządzają, niż w przedsiębiorstwach będących własnością społeczną. Albo już są właścicielami pewnej cząstki kapitału firmy, albo mają nadzieję stać się nimi wkrótce. Ponadto mają oni możliwość osiągania zysków poprzez spekulacje giełdowe akcjami spółki. Mają perspektywę uposażenia swoich spadkobierców lub przynajmniej przekazania im cząstki swojej pozycji i wpływów. Spółki nie zawdzięczają swoich sukcesów dyrektorom przypominającym swymi poglądami i doświadczeniem urzędników państwowych. Sukcesy odnoszą raczej dyrektorzy, którzy są inspiratorami, organizatorami i ludźmi biznesu zainteresowanymi — jako akcjonariusze — zyskiem, a więc ci ludzie, których wyeliminowanie stawia sobie za cel nacjonalizacja i uspołecznienie.

Nie jest powszechnie przyjęte, aby rozważać tę kwestię, gdy zapewnia się o wyższości ładu ekonomicznego budowanego na socjalistycznych podstawach. Wszystkie socjalizmy, włączając w to marksistowski, wychodzą z założenia, że w społeczeństwie socjalistycznym nie będzie konfliktu między interesem partykularnym a ogólnospołeczny m. Każdy, działając we własnym interesie, będzie dawał z siebie wszystko, ponieważ uczestniczy w tworzeniu i podziale dobra wspólnego. Oczywisty zarzut, że jednostka będzie w niewielkim stopniu zainteresowana tym, aby być pilną i gorliwą — znacznie ważniejsze jest dla niej, aby tak zachowywali się wszyscy pozostali — jest albo ignorowany, albo też odpowiedź nań wystarczająca. Socjaliści wierzą, że mogą skonstruować socjalistyczną wspólnotę opierając się tylko na Imperatywie Kategorycznym. Jak łatwo zwykli przechodzić nad kwestią tą do porządku, najlepiej widać po wypowiedzi Kautsky'ego: Jeżeli socjalizm jest społeczną koniecznością, to, w wypadku, gdy pojawi się sprzeczność między socjalizmem i naturą ludzką, właśnie natura — a nie socjalizm — będzie musiała się zmienić"[5]. Jest to ni mniej, ni więcej, tylko czysta utopia.

Ale nawet jeżeli na moment przyjmiemy, iż te utopijne oczekiwania mogą się spełnić, że każdy osobnik w społeczeństwie socjalistycznym będzie pracował z takim samym zapałem, jak czyni to dzisiaj pod presją konkurencji, ciągle jeszcze pozostaje problem mierzenia rezultatów działalności gospodarczej we wspólnocie socjalistycznej, w której nie może istnieć żadna forma rachunku ekonomicznego. A nie możemy działać racjonalnie, jeśli nie jesteśmy w stanie określić, co jest racjonalne.
Wedle rozpowszechnionego poglądu, jeżeli w przedsiębiorstwach społecznych działać będziemy mniej biurokratycznie i w sposób bardziej skomercjalizowany, to będą one funkcjonować równie dobrze, jak firmy prywatne. Kierownicze stanowiska zajmować muszą kupcy, a wtedy zysk będzie stale rósł. Niestety, „kupieckie nastawienie" nie jest czymś zewnętrznym w stosunku do warunków i nie może być dowolnie przenoszone. Smykałka do handlu nie jest wrodzonym uzdolnieniem, nie można jej także nauczyć się w szkole handlowej, na praktyce w domu handlowym czy nawet prowadząc przez czas jakiś własne przedsiębiorstwo. Przedsiębiorczość i aktywność człowieka są pochodną jego roli w procesach gospodarczych i zanikają wraz z ustaniem warunków kształtujących je. Kiedy odnoszący sukcesy człowiek interesu zostaje dyrektorem przedsiębiorstwa społecznego, może on przez pewien czas wykorzystywać doświadczenie ze swej poprzedniej działalności. Jednak wraz z wejściem do sektora uspołecznionego przestaje być kupcem i staje się takim samym biurokratą, jak inni urzędnicy na państwowych posadach. To nie wiedza o rachunkowości, zarządzaniu, umiejętność pisania korespondencji handlowej czy nawet dyplom szkoły ekonomicznej[6] tworzą kupca, ale jego właściwa pozycja w procesie ekonomicznym, która pozwala mu na utożsamianie interesu firmy ze swoim własnym. Nie jest rozwiązaniem problemu, kiedy Otto Bauer proponuje, aby dyrektora Narodowego Banku Centralnego kierującego gospodarką wybierało kolegium, do którego należeliby także przedstawiciele grona pedagogicznego uczelni ekonomicznych . Dyrektorzy tak wyłonieni, jak filozofowie u Platona, mogliby być najmądrzejsi i najlepsi w swoim fachu. Sprawując funkcję przywódców społeczeństwa socjalistycznego nie mogą być oni jednak kupcami, i to nawet jeżeli byli nimi w przeszłości.

Powszechnie narzeka się, że administracja przedsiębiorstw uspołecznionych pozbawiona jest zdolności do inicjatywy. Są tacy, którzy wierzą, iż można to zmienić poprzez reformy organizacyjne. Jest to ciężki błąd. Zarządzanie socjalistycznym koncernem nie może być przekazane całkowicie w ręce jednej osoby. Zawsze istnieć będą podejrzenia, iż osoba taka popełnić może błędy powodujące ciężkie straty dla społeczeństwa. Jeżeli jednak najważniejsze decyzje podejmowane są zależnie od zdania komitetu centralnego lub aprobaty stosownego ministerstwa, nakłada to poważne ograniczenia na jednostkową inicjatywę. Komitety raczej rzadko skłonne są do wprowadzania innowacji. Brak swobodnej inicjatywy w sektorze uspołecznionym polega nie na wadach organizacyjnych, lecz jest przyrodzoną cechą tego sektora. Nikt nie może przenieść prawa swobodnego decydowania o wykorzystaniu czynników produkcji na dyrektora, niezależnie od tego, jaka jest jego ranga. Jest to nawet tym bardziej niemożliwe, im bardziej jest on materialnie premiowany w zależności od wyników kierowanego przedsięwzięcia, ponieważ — nie będąc właścicielem — dyrektor odpowiedzialny jest jedynie moralnie za poniesione straty. Natomiast właściciel odczuwa ciężar odpowiedzialności, gdyż za straty spowodowane błędnymi decyzjami musi płacić. To właśnie jest najbardziej charakterystyczna różnica między socjalistyczną a liberalną organizacją gospodarki. •




[1]Die Wirstschaftsrechung im Sozialistischen Gemeinwesen, Archiv für Sozialwissenschaften vol. 47, 1920. Drukowany przez nas tekst jest tłumaczony z angielskiego wydania tej pracy (Economic calculation in the Socialist commonwealth, w: Collectivist Economic Planning, Londyn 1935 – przyp. tłum.).
[2]Wymarzona przez Josepha Proudhona (1809-1865) gospodarka miała być bezpieniężna i bez rynkowa. Podziałem dóbr miał zajmować się centralny organ (narodowy czy też ludowy bank wymiany), który przejmowałby wszystkie towary, wyceniając ich wartość wg zawartej w nich pracy. W podobny sposób wyceniany byłby wysiłek robotników, z których każdy otrzymywałby bon potwierdzający, iż wydatkował określony kwant pracy. Bon taki upoważniałby go do pobrania potrzebnych mu towarów z „banku narodowego” (przy. Tłum.).
[3]Karol Kautsky, Rewolucja proletariacka i jej program, Warszawa (brak roku wydania), nakładem Spółdzielni Wydawniczo-Księgarskiej „Nowe Życie”, s. 43 (przekład W. Kieleckiego).
[4]Patrz: Vorläufiger Bericht der Sozialisierungskommission über die Frage de Sozialisierung des Kohlenbergbaues, sporządzone 12 lutego 1919, s. 13.
[5]Karol Kautsky, Wstęp do Atlanticus(Ballod): Produktion und Konsum im Sozialstaat, Stuttgart, 1989, s. 14.
[6]Otto Bauer, Der Weg zum Sozialismus, Wiedeń, 1919, s. 25.

28 lutego 2011

Dialog

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, iż poniższa krytyka stanowiska filozofii analitycznej nie pretenduje do bycia wyczerpującą czy ścisłą; jest jedynie próbą podjęcia polemiki z metafizycznym sceptycyzmem post-Wittgensteinowskich ujęć filozofii.

Filozof Analityczny: Metafizyka wynika z błędnego używania języka.

Metafizyk: ??

A: Filozofowie popadali w metafizyczne problemy, gdyż nie mylili różne gry językowe.

M: Nie rozumiem.

A: Używali terminów i pojęć zapożyczonych z innych gier, w których mają skrajnie inne znaczenie.

M: Używali cudzych pojęć, tak?

A: W szerszym sensie tak to można rozumieć.

M: Nie zgadzam się więc.

A: !?

M: To prawda, że język jest specyficznym narzędziem i jego używanie w niewłaściwy sposób bywa zwodnicze. Ale to nie znaczy, że żadna metafizyka nie jest możliwa.

A: Nie, ja nie twierdzę, że nie jest. Wittgenstein po prostu udowodnił, że metafizyka (i filozofia) nie może być nauką. Do grona nauk należą tylko te nauki, których język może być precyzyjny i..

M: Słowem, pochodzą ze swoich własnych gier..? Okej.

M: Ale słuchaj, to wciąż nie przekreśla metafizyki i filozofii naukowej. Spójrz, skąd fizyka lub matematyka czerpały swoje pojęcia?

A:?

M: Z języka potocznego, z języka codziennego użytku.

A: No tak.

M: Ale historycznie doszły do jakiejś precyzji (czy wciąż dochodzą), czyż nie?

A: Owszem.

M: Metafizyka i filozofia także.

A: Nie zgodziłbym się z takim stanowiskiem..

M: Jednak spójrz, skoro nauki szczegółowe czerpały z języka potocznego i nadawały terminom z nich wziętych nowe, własne znaczenie, to czemu filozofia nie mogła by zrobić tego samego?

A: ...

M: To fakt, że bywali w historii filozofowie, którzy przez "pułapkę" języka wplątywali się w różne metafizyki, co nie znaczy, iż nie było takich, którzy robili to celowo i świadomie. Czyli innymi słowy, nadawali pojęciom języka codziennego nowe znaczenie.

A: Tak, właśnie, choć miały one inne znaczenie i dlatego błądzili (jak mówił Wittgenstein - bredzili).

M: Spójrz uważniej. Nauki szczegółowe czerpały terminologię z języka potocznego, lecz w celu dotarcia do ich własnych przedmiotów, w celu zbadania ich lepiej, przystosowały swoją owe terminy do swoich własnych potrzeb. Czemu filozofia nie mogła by zrobić tego samego?

A:...

M: Przekreślisz, iż nauki szczegółowe mają swój własny przedmiot?

A: Nie.

M: Więc powinieneś uznać, że filozofia ma swój własny przedmiot także.

A: No, dobrze, ale..

M: Więc musi i będzie pożyczać pojęcia z języka potocznego, może nawet i z nauk szczegółowych, a może nawet tworzyć zupełnie nowe (w sensie słowotwórczym), a wszystko po to, by móc badać swój własny przedmiot. Czy jesteś w stanie bez wątpienia stwierdzić, że nie ma problematyki metafizycznej.

A: Problematyka metafizyczna jest wypadkową błędnego użycia języka i nic więcej.

M: Przeto już Ci wytłumaczyłem, iż to nieprawda i jak możesz teraz wycofywać się ze swoich własnych słów?

A: Lecz jaka można zajmować się czymś tak ogólnym, jak pojęcie bytu? Co ma znaczyć to pojęcie?

M: Po pierwszy, jeśli chcemy zbudować nową
metafizykę, nie powinniśmy wychodzić od "pojęcia Bytu" i ja od takiego pojęcia nie wychodzę.

A: Co?

M: Tak. Np. Tomasz z Akwinu, a przed nim Arystoteles - ich metafizyki nie zajmowały się żadnymi pojęciami "Bytu", a sam bytem, tj. bytem jako bytem. To znaczy rzeczywistością jako rzeczywistością.

A:?

M: Czyż nie zgodzisz się ze mną, iż każda nauka wychodzi od jakichś pytań początkowych?

A: Zgodzę się.

M: Zatem o ile nauki szczegółowe dążą do najadekwatniejszej odpowiedzi na pytania - jak, po co, z czego, ile, kiedy - o tyle nie wyczerpuje to jeszcze całego arsenały pytań, przed jakimi człowiek może postawić r z e c z y w i s t o ś ć.

A: ...

M: Pozostaje jeszcze pytanie d l a - c z e g o. Dla-czego jest raczej coś niż nic; dlaczego byt j e s t.

A: Hm.. Upatrywałbym w tym ujęciu zagubieniu we własnym język. Cóż znaczy "być", jeśli nie przebywać w jakimś miejscu, o jakimś czasie; w jakiejś przestrzeni?

M: Ależ nie. Nie pytam o miejsce. Nasz język polski ma także wspaniałe rozróżnienie, gdy o tym mowa, czyli czasownik "z n a j d o w a ć s i ę". Znajdować się w jakimś miejscu, a być w jakimś miejscu przeto też stanowi pewną różnicę. Jakkolwiek nawet jeszcze to nie do końca ujmuje sedno problemu. Otóż ani metafizyka Arystotelesa, ani Tomasza z Akiwnu nie zapytywały o to, dlaczego byt jest tu a tu, a dlaczego nie jest; albowiem samo "miejsce" określali jako jakiś b y t. Byt jako byt, czyli wszystko to, co istnieje. I pomijam na razie to, iż ich odpowiedzi były zgoła różne (tj. Stagiryta upatrywał rację bytu w jego f o r m i e, Akwinata zaś zwrócił uwagę na i s t n i e n i e). Mniejsza z tym. Sensowność i dostateczna racja dla zadawania pytań metafizycznych pozostaje. I chyba nie ujmiesz jej gruntu? Jesteś w stanie zanegować metafizykę taką, jaką Ci tutaj przedstawiłem?

A:...

Nie wiem, czy ciąg dalszy nastąpi.

22 lutego 2011

O (nie)rządzie w rządzie.

Z mieczem wejść do ich parlamentów i pałacyków,
Taka jest Sprawiedliwość metalu,
Serca nasze gorejące od płomyków,
Ostrza mieczy są bez żalu.

Bełkoczą, trajkoczą i trąbią do ucha:
słowa wzniosłe, górnolotne, puste,
Kał z szyderczych ich gęb bucha,
Przeto mają brzuchy tłuste.

Oblewają się naszą krwią i potem,
Niczym pijawki lub kleszcze.
Opływając cudzym mięsem i złotem,
Ile można jeszcze!?

W sieci zła tkwimy,
Choć mocno się modlimy,
O pomoc, O ratunek,
Dla gnębicieli rachunek.

Ale Odpuszczamy im ich winy,
Jako Ty nam odpuszczasz Panie Nieskończony,
W Miłosierdziu i Miłości,
W Tobie nie ma krztyny złości.

Uracz nas swoim darem,
Napełnij nas tym bezmiarem -
Miłosierdzia, Miłości i
Sprawiedliwości.

Który Królujesz na wieki, wieków i jeszcze dłużej!

20 lutego 2011

Wielka nienazwana przygoda - rozdział I - La resurrección

Nastał poranek górską doliną, w której znajduje się dom mistrza Kampeona, a wraz z nim planowany pierwszy dzień treningu, lecz osoby, która miała trenować - brak - jak się okazało. Przewidująca Alicia i Mario niezwłocznie ruszyli śladem zaginionego Camilo. Ponieważ byli doświadczeni w tropiewnictwie zwierząt i ludzi (w tym min. po odrobinach KI), stosunkowo szybko odnaleźli miejsce porwania chłopaka. -Ta energia, ta tekstura - rzekł Mario - czy to może być!? Zaniepokojony zwrócił się ku Alicii. -Bez wątpienia. Musimy się pośpieszyć nim będzie za późno.

Tymczasem, daleko stąd. W pewnej jaskini, rzeczony odzyskuje powoli utraconą świadomość. -Hm, gdzie ja.. jestem!? - Camilo rozejrzawszy się wokół siebie powiedział. -Już niedługo. Ceremonia wstępna trwa kilka godzin, lecz już wkrótce będziemy mogli przejść do finalnego przebudzenia - rzekł znajomy głos nieprzyjaciela. Okazało się, że Camilo leżał przywiązany do jakiegoś kamiennego kręgu. Miał być "centrum" jakieś para-religijnej ceremonii. Wokół ołtarza stało, w równo oddalonych od siebie rzędach, kilka postaci z płaszczach przykrywających ich twarze i ciała. Wypowiadały one jakieś magiczne inklinacje. Lecz to, co było "najciekawsze" jest jeszcze to opisania. Otóż tuż przed związanym Camilo znajdował się całkiem sporem wielkości posąg. Posąg ów przedstawiał jakąś człowiekowato-szatańską postać (był to legendarny Daemon, lecz o tym Camilo nie mógł jeszcze). wiedzieć). Trwoga ogarniała człowieka po pierwszym życie oka na ów hybrydę. Mimo, że był to "tylko" posąg z kamienia. Tuż pod nim, zwrócony tyłem do niego, stał - jakby można było wywnioskować - najwyższy kapłan tego zgromadzenia. Nagle, Camilo pomyślał - chwila, to przecież ten sam gość, którego spotkałem w Warszawie! Przeżył.. czy to znaczy, że tamta dziewczyna.. została.. - jego myśl została przerwana nagłą mową Najwyższego: -O, Panie Ciemność, Władco Upadłych, Sługo Niezmąconych, Wszechmocny i Wielki Daemonie, Najwyższy Królu (i wiele, wiele innych imion oraz epitetów) o to nastał dzień Twego powrotu, już wkrótce zostaniesz oswobodzony z tego niegodnego i podłego więzienia..

Cdn.

11 lutego 2011

WNP - rozdział I - legenda - Saga I

W głowie Camilo pojawia się pewien obraz z przeszłości, całkiem niedalekiej: On, siedzący na progu okolicznego antykwariatu, płaczący i burczący coś pod nosem, gdyż właśnie spotkał kto jakiś zawód. Nagle podchodzi do niego znajomy starzec: -Co się stało, Filipku (ów starzec raczył go tak nazywać ni to z sympatii tylko, ni to ze zwykłej złośliwości)? - zapytał. A on na to: -Nic. Co Cię to obchodzi? Nikogo to nie obchodzi i mnie też! - powiedział głośniej na koniec zdania. Na to starzec antykwariusz: -Heh, cóż mnie niby nie obchodzi, chłopczyku? -Heh, starcze, znowu mi się nie udało zaliczyć tego egzaminu i na dodatek zniszczyłem ulubiony wazon mojej mamy. Jestem jak zwykle do niczego - odrzekł zniechęconym głosem. Starzec podrapał się po brodzie, pogłaskał swoje długie włosy (a'la rock'n'roll) i skomentował: - To nieprawda. Nie osądzał siebie tak pochopnie. Uda Ci się następnym razem. -Heh, jasne, jasne.. - odparł coraz bardziej zniechęcony i pogardliwy. Na to starzec odrzekł: -Uda Ci się, ponieważ ja w to wierzę i ta wiara ma silne ugruntowanie w faktach. W tym momencie chłopczyk odwrócił się lekko w stronę starca: -Co takiego? Na to starzec wstał i odwróciwszy się w stronę swojego przybytku zaczął mówić: -Ano tak. W faktach. Pamiętasz, jak powiedziałeś - nie obiecywałeś, ani nie zapewniałeś - ale powiedziałeś, że kiedyś ożywisz to miejsce, że zrobisz wreszcie porządek w całym sklepie? I to zrobiłeś! - powiedział z przekonaniem ogromnym. Chłopczyk lekko się speszył, lecz dalej nic nie mówił. - Wierzę, że jeśli sobie coś postanowisz, to na pewno, to osiągniesz. Oczywiście, nie bez ciężkiej pracy i wysiłku, ale masz niespotykany element - silną wolę. Wszystko Ci się uda...

Wróćmy do czasu teraźniejszego, do naszej opowieści. Camilo, który przyjął zaproszenie do domu Kampeona, poznał swoje "powołanie" - niszczenie zła. Po zapoznaniu się z domownikami domu Kampeonów (właściwie nie wiadomo, czy K. to nazwisko rodowe czy imię ojca Alicii, jednak przyjęło się, iż wszyscy nazywają "go" mistrzem bądź mistrzem Kampeonem), Camilo otrzymał swój pokój, w którym rozmyślał nad swoją przyszłością. Nie był niczego pewien poza tym, iż jego wewnętrzny głos dyktował mu przystanie na ten "pakt", gdyż ktoś już zdążył poświęcić dla niego swoje życie. Celem rozproszenia zmartwień i przygotowania się do jutrzejszego, tajemniczego treningu, Camilo postanowił wyjść pobiegać po okolicy. Ponieważ dobrze nie znał zwyczajów swojego tymczasowego domu, a drzwi jego pokoju wprowadziły bezpośrednio na zewnątrz, postanowił nikogo o tym spacerze nie mówić. Zresztą, chciał być raczej sam ze swoimi myślami. Nie minęło wiele czasu, jak młodzianin znalazł się w środku gęstego, iglastego lasu. Typowo górskiego. -O kurczę, chyba się zgubiłem, kompletnie nie pamiętam drogi powrotnej - sarkastycznie odrzekł do siebie. Lecz nagle usłyszał jakieś krzyki. Cóż, skoro i tak nie wiem, gdzie jestem, to bardziej zabłądzić nie mogę - stwierdził niewiele myśląc, jak to miał w zwyczaju i pobiegł w stronę, z której dochodziły niemiłe odgłosy. Okazało się, iż banda ogrów (ok. dwumetrowych, zielonych, człekokształtnych bestii) napastowała jakąś wieśniaczkę (a tak, warto przy tym wspomnieć, iż ów monstra były nie głupsze niż przeciętny konsument Warki lub Lecha i o swoje walczyć umiały). A nasz bohater, jak to bohater, dzielnie choć niekoniecznie roztropnie wdarł się z zaskoczenia między ogry i dziewuszkę. Jego plan był jeden: przerzucić całą uwagę zielonych jegomości na siebie, aby kobieta mogła uciec. Cóż, to jedno mu się udało, ale bynajmniej nie przez wzgląd na jego umiejętności blefu, a dlatego, iż to była zasadzka na .. niego samego. Choć kobieta nie grała w tym żadnej roli. Uciekła, szybko, nie patrząc w tył. -No i co? Chcecie kawałek mnie !? - odparł z twarzą pokerzysty. - No to bierzcie - jak powiedział i wykalkulował, tak zaatakował. Uderzał tak silnie jak wtedy potrafił, choć ogr akurat niewiele się bronił, gdyż ciosy chłopaka nie robiły na nim większego wrażenia. Starczyło, iż raz, dwa machnął swoją wielką, owłosioną ręką i już Camilo znalazł się na ziemi. Jednak ogr walnął kilka razy tak, że w końcu w Camilo zaczęły budzić się pewne skrywane siły. Budzić się wprost proporcjonalnie do wzmaganej w nim złości odczuwanym bólem. W końcu, wręcz w ułamku sekundy, jak wyuczony, zadał bydlakowi kilka ciosów w brzuch i w brodę tak, iż monstrum padło na ziemię. Niestety, po chwili sterczenia nad powalonym przeciwnikiem temperament, będący na razie głównym motorem siły Camilo, wygasł i Camilo odzyskał świadomość. A było jeszcze z 8 lub 9 ogrów, którym musiał stawić czoło. Uświadomił sobie szybko, że jest w kropce i nie ma wyjścia. Jednakże, długo nie nacieszył się odzyskaną świadomością, ponieważ szybko któryś z ogrów uderzył chłopaka w tył głowy i ten stracił przytomność.

CDN.

Cóż teraz się stanie z Camilo? Jakie plany mają wobec niego ogry? Czy dla kogoś pracują?

24 stycznia 2011

Realizm a państwo - przyczynek do analizy ontologiczno-etycznej

Realizm a "istnienie" państwa.

Co realista[1] może orzec, jak może ustosunkować się do bytu zwanego państwem. Otóż przede wszystkim musi stwierdzić - paradoksalnie z pozoru - iż nie ma nic takiego jak państwo. Państwo nie istnieje tak samo, jak nie istnieją krzesła, Baltazar Gąbka czy jakikolwiek inny "przedmiot" myślny. Lecz by wyjaśnienia stało się zadość i by uciszyć potencjalne - nie bez słuszności - okrzyki zdziwienia i zażenowania, trzeba rozróżnić byty r e a l n i e i s t n i e j ą c e (czyli realne) od bytów innych, tj. byty myślne, intencjonalne. Byty, które nie posiadają własnego aktu istnienia, lecz są w pełni zależne od umysłu ich twórcy. W przypadku naszym, chodzi o człowieka. Żeby było jeszcze jaśniej, trzeba powiedzieć na konkretnych przykładach: krzesło, jako takie, jest wyłącznie bytem myślnym; to oto krzesło, które może być drewniane, plastikowe, metalowe etc.; może być czerwone, białe, różowe lub nawet przezroczyste, nie jest krzesłem w ogóle, gdyż krzesło w ogóle jest konstruktem, koncepcją w ludzkim intelekcie, który "przelał" ją na byt realny, jakim było tworzywo, z którego to konkretne krzesło zostało "zrobione"[2]. Analogicznie postać ze słynnej bajki jest jedynie tworem autora - nikt chyba nie powie, iż Baltazar Gąbka żyje naprawdę?. Jest oczywista fikcja literacka. Ale państwo? Wydawać dziwnie by się mogło, aby ktokolwiek negował realne istnienie czegoś tak namacalnego, powszechnego i obiektywnego. A jednak. Wbrew popularnym poglądom, państwo jest bytem myślnym, intencjonalnym. Aby sobie to uprzytomnić, weźmy słynny Rothbardiański[3] przykład z działaniem. Jan idzie po gazetę, Jola pierze, my pijemy wódkę. Cóż łączy wszystkie te zdania poza ich gramatyczną budową (podmiot+orzeczenie)? Otóż treść, która stwierdza fakt(y), iż pewne podmioty (raczej ludzie) d z i a ł a j ą. Czy państwo może działać? Gdy mówimy, iż państwo interweniuje w Iraku lub pomaga biednym, to tak naprawdę wyrażamy zwykł skrót myślowy. Skrót oznaczający tyle, że jakieś osoby (nawet nie grupy) lub osoba (tj. dyktator, król, cesarz) podejmują jakieś działania. Jednakże gdybyśmy na tym poprzestali, nasza analiza była by niewystarczająca. Państwo to jednak "coś więcej" niż metafora. To także relacje między osobami, tzw. relacje osobowe[4].
Nie interesuje nas w tym miejscu głębsza analiza tychże niż taka, dzięki której moglibyśmy stwierdzić, iż są relacje oparte na miłości, przyjaźni, życzliwości oraz im całkowicie przeciwne. Do jakich zatem relacji należą relacje "państwowistyczne"? Zastanówmy się nad tym, co jest istotą państwa; co wyróżnia je od innych instytucji?
Otóż z pewnością jest to ochrona jednych ludzi przed innymi. Poza tym, to terytorium, godło, hymn, ustawodawstwo i wiele, wiele innych. Jednak, niezależnie od strefy geograficznej, epoki historycznej czy ustroju wewnątrzpaństwowego, jedna rzecz cechuje państwo bez wątpienia. Każdy z nas może sobie ową cechę uprzytomnić męcząc się każdego roku nad pitem, citem, vatem oraz innymi. OPODATKOWANIE! Każde państwo, aby być państwem, musi pobierać podatki. Lecz czymże są owe podatki?
Składkami, zrzutką społeczną? Cóż, niestety tak przyjemnie nie jest. Aby się przekonać o ciemnej stronie opodatkowania, wystarczy nie uiścić "należytej" zapłaty w terminie bądź odmówić jej złożenia. Efektem takiego działania będzie niechybne ukaranie delikwenta (w dawnych, dobrych czasach nawet śmierć, choć i dzisiaj, we "współczesności" takie rzeczy mogą się zdarzyć). Czy zatem wciąż można utrzymywać twierdzenie, jakoby podatki były swoistą dobrowolną składką, skoro jak na widelcu ukazuje nam się ich "zło"? Czy można mówić o dobrowolności decyzji człowieka, któremu przyłożono pistolet do skroni? Jeśli choćby na jedno z tych pytań odpowiemy negatywnie, oznaczać, to będzie możliwość przejścia do następnego etapu naszych rozważań.
Skoro określiliśmy już status ontyczny państwa jako takiego, możemy zająć innym równie istotnym zagadnieniem. Mianowicie: jaki powinien być stosunek moralny realisty tomistycznego do "państwa"? Czy "państwo" jest godne potępienia czy afirmacji? Wydawać by się mogło, iż kwestie oceny moralnej nas interesować nie będą.
Jednakże, w myśl tomistycznego paradygmatu" oraz spójności doktrynalnej, stwierdzenie istnienia bytu (ontologia) oraz analizy procesu owego poznania istnienia bytu (epistemologia) koniecznie pociąga za sobą określone stanowisko w sprawach tego, jak być powinno (etyka). Owym stanowiskiem jest obiektywizm i uniwersalizm moralny głoszący, jak same nazwy wskazują, obiektywność oraz powszechność zasad moralnych. Nie będziemy jednak wnikać w ich treść oraz w to, jak można do nich dojść. Zadowolimy się tylko uwagą, jaką możemy znaleźć w licznych tomistycznych opracowaniach zagadnienia prawa naturalnego:

Prawo naturalne to ujęte w normy zalecenie celów, które są ukazywaniem rozpoznanej przez nas i rozumianej struktury lub natury człowieka oraz skłanianiem do wierności realnemu ukonstytuowaniu człowieka. Zapoczątkowuje człowieka urealniające go istnienie, które zarazem wiąże z sobą wszystko, co człowieka stanowi. Prawo naturalne jest więc zaleceniem ochrony przede wszystkim istnienia człowieka, zarazem jego życia i zdrowia, z kolei wyróżniającej człowieka rozumności i jego prawych decyzji. Jest też zaleceniem wiązania się człowieka z innymi osobami przez relacje życzliwości i zaufania, gdyż te relacje tworzą i chronią dobro osób.[5].

Na to, czy "ustanowiona" agresja - w postaci opodatkowania, przymusowego poboru czy innych działań stosowanych przez "klasę" rządzącą - jest zgodna z wyżej wymienionym rozumieniem godności osoby ludzkiej, nie trzeb zatem zbyt tęgich umysłów. "Państwo"[6] jest o tyle moralne, o ile nie stosuje przemocy w celu uzyskiwania środków do swego funkcjonowania, a zatem, gdybyśmy wyłączyli czynnik opodatkowania, będący bez wątpienia punktem agresji, uczynilibyśmy je [państwo] słusznym[7]. Lecz czy to możliwe? Odpowiedź na to pytanie wykracza poza przedmiot niniejszej rozprawy.


[1] Realista metafizyczny oraz epistemologiczny w znaczeniu, jakie można znaleźć choćby w fundamentalnej pracy Szczepana Gilsona, Realizm tomistyczny, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa, 1968,
[2] Chociaż nie jest tak do końca. Drewno nie jest też do końca bytem realnie istniejącym; jest raczej tym, co zostało z drzewa. Podobnie metal czy plastik, są także tworami sztucznymi, choć w przeciwieństwie do drewna, ich "sztuczność" jest wyraźniejsza i bardziej skomplikowana.
[3] Patrz w M. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, t. I, s. 112-113, przekł. Rafał Rudowski, FijorPublishing, Warszawa 2007,
[4] Por. M. Gogacz, Elementarz metafizyki, http://www.katedra.uksw.edu.pl
[5] Patrz M. Gogacz, Okruszyny, tamże..
[6] W świetle powyższych analiz - państwo moglibyśmy zdefiniować jako swoisty reżym niszczycielskich relacji osobowych, a nawet relacji anty-osobowych, anty-ludzkich.
[7] Nawet zlikwidowanie rzekomego antagonizmu państwa i jednostki, jaki objawił się w filozofii polityki pod wpływem kartezjanizmu - który przeto musi zostać odrzucony na rzecz tomizmu, jeśli chcielibyśmy wciąż uprawiać filozofię bytu, filozofię przedmiotową, a nie podmiotową - na co słusznie zwrócił uwagę Sz. Gilson w swoim Realizmie tomistycznym (s.38-39 tamże) nie załatwia sprawy niemoralności państwa.

19 stycznia 2011

Zimna noc..

Zimna noc, ciemna noc,
Miasto jakby śpi.
Chłód i pustka mają moc,
Z kogo teraz los kpi.

Zimna noc, ciemna noc,
Świateł las rozbrzmiewa,
Jaki mrok dał ciszy tą moc,
Siłę, którą w takich chwilach miewa.

Zimna noc, ciemna noc,
Czy ktoś ją wreszcie skończy?
Me serce i dusza zamrożone są.
Mroczną, lodowatą tą ciszą.



"Westchnienia"

Edycja, kopiuj, wklej,
Trzy magiczne opcje.
Jakże życie jest proste.

Edytuję, kopiuję, wklejam,
Żeby tak, dało się,
Życie odmienić i siebie przemienić.
Dodać umiejętności i cnoty,
Pousuwać wady i kłopoty.
Wyprostować i skopiować,
A na końcu restartować.

Dodać bym chciał sobie dużo,
Ale chyba przede wszystkim,
To bym chciał miłość z różą.
Bądź innym kwiatem,
Który byłby dla mnie wszystkim.
A ja dla niego niczym.

Ja

"Rymowanka na kolanka, czyli postmodern poem of nothingness"

Pustka lodowata z ciszą,
Choć na zewnątrz gra muzyka,
Chyba aby to zagłuszyć,
Chyba aby się wysuszyć,
Aby w sobie się napuszyć i,
I uczucia, i emocje,
Daleko gdzieś porzucić.

Może, myślę sobie,
W racjonalnym, zimnym świecie,
Lżej mi będzie tak, no wiecie,
Miło i wygodnie jak w grobie.

Lecz na koniec,
Dodam jeszcze,
Żem nie jestem dobrym wieszczem.

Moje rymy są "o takie",
Czyli po prostu nijakie,
Pustka w sercu, dziura w duszy,
Nic jej chyba nie zagłuszy.

"Grzesznik"

Jak wyrażać swe odczucia?
Jak wyrażać się?
Czy wyrażać się w ogóle?
Dlaczego wyrażać się i po co?

Wierszem, inni prozą, jeszcze inni logiką,
Każdy po swojemu coś kleci jak może,
I Pan Dobry tu nie pomoże,
Ja klecę teraz ot bez sensu,

Zagubiony w lesie, w ciemną noc,
Zgubił swą laskę ktoś,
A tu wiatr, a tu zwierz dziki,
Oraz insze zło,
Idź no człeku, rób uniki,
Abyśmy nie wpadł w gorsze tło.
Abyś znalazł wyjście z lasu,
Bo na strach tu ni ma czasu.

Ale latarki brak, koca też,
Tuż za rogiem dziki zwierz,
Uciekać nie masz dokąd,

Szaleństwo,
Wpadasz w szał,
Choćbyś był chłop na schwał,
To przed Lasem nie uciekniesz,
Ile sił pobiegniesz.

On Cię dopadnie wszędzie,
I taki Twój koniec będzie.

Nędzny, jak nędznyś Ty sam,
Boś przez życie szedł o tam,
Gdzie zamiast słońca i chmur,
Blask latarni i odór,
Ze śmietników bucha.

Czy to odór umarlaka?
Czy to co innego, czy twa własna główka?
Czyś ty już postradał rozum?
Dla Szatana niezła draka,
Jakiekolwiek szepnie słówka,
Tyś już jego sługa, zrozum!


Ja. All rights reserved!!