16 października 2010

WNP - rozdział I - legenda - Saga I

Delikatny świt zastał na polanie, niedaleko jakichś wiosek, nieprzytomnego Camilo. Ten jego błogi sen mógłby zapewne trwać długo, gdyby nie narastający szum oraz niedogodności przyrody, tj. wpełzające pod koszulę owady (mrówki etc.). Choć ciężko i mozolnie - młody chłopak w końcu się przebudził, powoli strzepując siebie nieproszonych gości i próbując dojść do tego "co, jak i gdzie". Co do szumu - byli to rolnicy tradycyjnie rozpoczynający swój dzień pracy parę metrów dalej. Jeden z nich nawet zwrócił uwagę na naszego bohatera, lecz stwierdził, iż ktoś po prostu postanowił sobie uciąć drzemkę po hucznej zabawie.

Lekko wciąż zamroczony Camilo podszedł do rolników i próbował dowiedzieć się, gdzie jest i co się dzieje. (O dziwo on i oni mówili w tym samym języku) Uzyskawszy informacje, iż znajduje się w Regnalii - Tysiącletnim królestwie Morza i Gór.. (oryginalny nazwa jest zbyt długa) - poszedł dalej, w stronę miasta. Niestety, na pytanie o najbliższe lotnisko lub chociaż nazwę kontynentu, na którym się znajduje, usłyszał tylko drwiny i śmiech (popadający przez chwilę w pogardę - cóż, najwyraźniej owi wieśniacy nawet nie słyszeli o samolotach i lotniskach i innych dziwach XX-wiecznej cywilizacji technologicznej, a może raczej "Ziemskiej cywilizacji"?). Tak, idąc drogą - która stopniowo przechodziła w typową drogę miejską; z błota w kamienne posadzki, choć zdecydowanie nieprzystosowane do pojazdów silnikowo-parowych - uprzytamniał sobie, skąd się "tu" wziął. I znów powróciły wtem do niego rozterki moralne (gdyż zaznaczyć trza, iż chłopak nie był jakimś egoisto-hedonistą i miał zawsze wysokie poczucie sprawiedliwości): -Ta nieznana kobieta poświęciła się dla mnie.. poświęciła życie?, O co tu chodzi? Mam dla niej dług, ale jak miałbym się jej odwdzięczyć.. etc.

Tak zamyślony nad swoją sytuacją, nie zbaczał na gapie przechodniów, których mijał, a których przyciągały wielce jego dziwne szaty (spodnie dżinsowe, koszula w kratę szkocką.. i trampki); nie zauważył także, iż ktoś patrzył na niego z dachu okolicznej, wyższej chaty. Nowi przyjaciele, czy kolejni wrogowie?

Tymi bacznymi obserwatorami okazały się być jakieś rzezimieszki, których twarz nie była nawet skażona myślą, a maniery nie dorastały świniom do.. kopyt (?). Zatrzymali dosyć brutalnie Camilo - scena klasyczna, dwóch byczków vs. jeden "frajer"; cel pieniądze, rzeczy osobiste, godność (wszystkie środki dozwolone) - ponieważ chłopak nie miał nic prócz tego ostatniego, zaczęło się "epitetowanie" i żarciki połączone z popychaniem. Camilo próbował stawiać opór, lecz bez większej efektywności, gdyż po chwili z dwóch byczków zrobiło się przynajmniej dziesięciu, a na dodatek każdy z nich było uzbrojony .. w miecze, noże, maczugi. Jednak i to nie powstrzymało Camilo, który wciąż próbował się bronić i nawet udało mu się obezwładnić jednego z łotrów. Niestety, wtedy jeden z nich chwycił w rękę miecz. Już miał zadać brutalny cios, gdy tuż przed jego oczyma pojawił się - jakby znikąd - jakiś mężczyzna, który chwyciwszy łotra za rękę, pięknym stylem mistrza walk wschodnich, powalił go na ziemie. Camilo chciał mu podziękować, jednak wtem, rozwścieczona banda zaczęła natarcie. Aczkolwiek tajemniczy wojownik - o dziwo, niewiele sobie z tego robił, choć był od nich znacznie niższy i raczej z budowy ciała słabszy. Była to dla Camilo lekcja, aby nie oceniać książek tylko po ich okładkach. Ponieważ obrońca przewalał, powalał, obezwładniał i zadawał ciosy tak dokładnie i skutecznie, iż po kilku sekundach cała zgraja leżała na ziemi prawie bez ruchu. (Przypomnę tylko Czytelnikowi, iż on był NIEUZBROJONY, tzn. nie posiadał żadnej innej broni niż swoja własne dłonie - i czasem nogi). Czarnowłosy przybysz, odziany w ciemnozieloną pelerynę do kostek, odwrócił się w stronę chłopaka, popatrzył na niego przez chwilę i uśmiechnąwszy się powiedział: -Hej, wyglądasz nietutejszo; Lekko oszołomiony Camilo odparł z małym opóźnieniem: -A tak.. możliwe.. ale, dzięki .. za pomoc; Na to niski przybysz z długim nosem a'la pinokio i zmrużony, lekko oczami, tak jakby uśmiech był dla niego miną powszednią, odpowiedział: -A, to!? To nic, nie musisz mi dziękować. Ale lepiej chodźmy w bezpieczniejsze miejsce; nie wiem, czy wiesz, ale to niezbyt przyjemna dzielnica. Otrzepujący się z kolan Camilo tylko kiwnął głową na zgodę. Po drodze do najbliższej gospody, do której zmierzali, gdyż karzełkowaty nieznajomy był nie tylko bardzo heroiczny, ale także gościnny, okazało się, iż nowy sprzymierzeniec Camilo nazywa się Mario i jest uczniem Wielkiego i Czcigodnego mistrza Kampeóna, który prowadzi szkołę dla ochotników "pragnących służyć służbie sprawiedliwości".

Już na miejscu, przy skromnym acz sycącym posiłku, Camilo opowiedział Mariowi historię swojego przybycia do jego ojczyzny. Na co Mario przez moment zareagował milczeniem, po czym na jego twarzy pojawił się (niecodzienny uśmiech wyrażający jakby ekscytację połączoną ze zdziwieniem i ulgą). -Więc to Ty, tak - powiedział pół głosem. Po czym dopowiedział, żeby Camilo czym prędzej udał się z nim do jego mistrza. Po uiszczeniu zapłaty, udali się do domu Kampeona. W myślach Camilo pojawiały się różne obrazy; w pełni nie wierzył on w żaden z nich, jednak nieustające pragnienie prawdy i przygód, skłoniło chłopaka do zaufania nowemu znajomemu.. przynajmniej częściowo.

Okazało się, iż dom Kampeona znajduje się parę godzin pieszej wędrówki, wysoko w górach; droga naszych bohaterów obfitowała w typowo piękne, górskie krajobrazy, w trakcie, których podziwiania, dwaj wędrownicy zaczęli się nawet lubić; wymieniali informacje o sobie, uczyli się historii swoich ojczyzn.. i choć można było zauważyć pomiędzy nimi szczerą życzliwości i pewną otwartość, Mario milczał na temat najważniejszy, czyli sens obecności Camilo w Regnalii.

W mniej więcej tym samym czasie; w tych samych górach, które zamieszkiwał mistrz Maria, lecz we znacznie mniej przyjemnym, urokliwym i dostępnym miejscu, znajoma postać podążała w stronę pewnej jaskini. Był to demoniczny napastnik z rodzinnego miasta Camilo. Lecz tym razem jego celem była.. jakaś tablica z różnymi dziwnymi symbolami znajdująca się na samym końcu tunelu jaskini. Zbliżywszy się do niego, uklęknął na jedno kolano i powiedział: -Wybacz panie, zawiodłem Cię w mej misji schwytania "wybranego". Lecz nie zawiodę Cię ponownie!

Owa płaskorzeźba była grobem, w którym spoczywał zapieczętowany demon Vamcambiarmo..!!!

15 października 2010

...

"Sens istnienia"



Za oknami świat szary jak mgła
powita dziś świt bezmiarem chmur.
Zwolna powstaje myśl butna, zła,
by rozerwać nić życiowych ról,
jak pereł sznur.

Wezbrany potok perlistych łez
nie spłynie falą srebrzystych lśnień;
Myśl rozbiegana ku niwom mknie,
chwytając echo słowiczych pień -
na nowy dzień.

Gdy świt zapłonie blaskiem zórz,
ożywi ducha dla nowych prób;
rozpędzi gromy - zwiastuny burz;
nastanie czas by podjąć trud
niszczenia złud.

A kiedy wśród mglistych obłoków
wicher porozmiata wspomnienia,
powstanie czający się w mroku
niepokój ludzkiego zwątpienia
w sens istnienia.


Za umilenie czasu odrobiną liryki, możemy podziękować p. Jadwidze Michałowskiej.