20 grudnia 2010

Etatyzm i anarchizm - szkic

Pozwolę sobie na wstęp do wstępu do klasyfikacji doktryn politycznych.

Pozwolę sobie na więcej przyjmując za główne kryterium podziału stosunek tychże do ["istnienia"] państwa lub rządu.
Tak więc naprzód nasuwają się dwa, skrajnie odmienne bieguny: etatyzm i anarchizm[1].
Do pierwszego KIERUNKU można by zaliczyć takiej grupy czy też "gatunki": komunizm, socjalizm, konserwatyzm, liberalizm etc. Schodząc szczegółowiej można by wyróżnić w każdej z tych grup inne podgrupy, np. z komunizmie: stalinizm, leninizm, trockizm; w liberalizmie: socliberalizm, konliberalizm, liberalizm klasyczny etc.
Do drugiego zaś będą należały - zasadniczo - te same nazwy, czyli komunizm, socjalizm czy libertarianizm, choć będą one już antyrządowe, tzn. anarchistyczne. A zatem w ramach anarchistycznego komunizmu: bakuninizm etc. etc.
Problemem może okazać się jednoznaczne umiejscowienie minarchizmu (w ramach samego tylko libertarianizmu), lecz to nie musi koniecznie być powodem, dla którego powinniśmy obalać całą moja propozycję.














[1]Od Greckiego "an arche" - brak, absencja władzy, scentralizowanego aparatu agresji czy przemocy (interpretacja Stefana Molyneuxa).

16 grudnia 2010

Contesto

Do liberałów, konserwatystów, minarchistów oraz innych etatystów[1]

Przyklejenie siebie do establishmentu. No i po co? Żeby stworzyć kolejną świnie przy korycie, bo chyba nie łudzisz się, że cokolwiek możesz zrobić dla idei? Załóżmy nawet, że uda Wam się przeforsować jakiś zapis, tj. obcięcie wydatków na biurokracje. Nie trzeba wróżbity, by domyślić się, iż taka zmiana zaraz spotka się z silną reakcją biurokratów. Ale ich można będzie - w imię wyższych ideałów i Chrystusa Pana - rozjechać czołgami. No to pozostaje problem kadencyjności. Kadencja mija, a następcy przywracają to, coście z takim trudem wprowadzili. I ten sam schemat można zastosować do innych działań w ramach systemu parlamentarnego. Przewrót paramilitarny? Noo.. super, Chrystus byłby z was dumny! Zawsze chciał przeto takiego wyznania wiary czynem, a że ofiary w ludziach? E tam, a że całkowicie zatracenie pierwotnego sensu? E tam.. Bóg rozpozna swoich, żeby się chciało powiedzieć.

Jestem katolikiem, nie wiem czy konserwą, jeśli już, to nie zakutą konserwą. I nie powiem, bym popierał pomysły [i]wyprawa na podbój Somalii[/i]. To też trochę chybiony pomysł, choć zawiera w sobie ziarnko słuszności. Otóż zamiast liczyć na cuda polityki, trzeba wprowadzać libertarianizm, społeczne panowanie Chrystusa or just wolność - własnym życiem; żyjąc tak, aby dawać przykład. Czy to jest skuteczne? Na pewno nie na krótką metę. Ale wg mnie najbardziej realne i zgodne z aksjomatami.



[1]Mianem etatystów zaliczam ogół osób o poglądach, które zakładają bądź afirmują [i]istnienie[/i] bądź działanie państwa rozumianego jako taka instytucja, która swą pozycje względem innych osób, wymusza siłą i przemocą. Por. M.N. Rothbard, H.Hoppe czy A.J. Nock.

11 grudnia 2010

Coś

Kto stoi, ten cofa się.
Kto cofa się, ten nie idzie do przodu.
Iść do przodu trzeba, by aby nie stać w miejscu i nie cofać się.

Słowa mają znaczenie. Świat r e a l n i e i s t n i e j e.
Poznanie rodzi myślenie.
Myślenie rodzi pojęcia.
Pojęcia wchodzą w skład sądów.
Na sądach i poprzez sądy - działamy, wybieramy, postępujemy.
Byt i transcedentale.
Transcendentale służą nam do wyrażania się o b y c i e.
Odrębność, jedność, realność, prawda, dobro, piękno.

Prostota, której nie zauważamy.
Filozofia to kontemplacja, a nie bełkotanie o bełkocie; myślenie o własnych myślach.

4 grudnia 2010

WNP - rozdział I - legenda - Saga I

Droga do dojo (domu treningowego) Mistrza była długa, kręta, niekiedy wąska i stroma; prowadziła przez gęsty, o mieszanej nomenklaturze, las; następnie góry i liczne przepaście z licznymi mostkami, których stan był taki, że cudem można było nazwać ich pokonanie w jednym kawałku. Lecz po wielu godzinach wędrówki, nasi dzielni młodzieńcy doszli do celu. Przed nimi rozpościerała się pusta przestrzeń: kamienista, pozbawiona większej roślinności dolina, której środek wieńczyła mała acz przystojna chałupka (trochę w stylu japońskim, trochę europejski, trochę polskim). Na powitanie gościa nie wyszedł nikt. Poczekał chwilę - powiedział Mario podrapawszy się w głowę wchodząc do środka. Camilo zaczekał na gangu, lecz nie poczekał długo, gdyż wtem zainteresowały go dziwne odgłosy dobiegające zza domu. Zdążył tylko wystawić nosa, a już był go stracił od przelatującego z ogromną prędkością kawałka drewna. Okazało się bowiem, iż za chałupą Mistrza trenowała jakaś dziewczyna. Miała czarne jak nocy włosy do pasa, choć zawinięte w koki - wyraźnie po to, by nie przeszkadzały jej w czasie walki; poza tym, nosiła na sobie strój podobny do kimona karateki lub ninjy w rozmiarze akurat eksponującym jej bardzo kobiecą sylwetką. Camilo wpatrywał się w ten urokliwy obrazek. Lecz nieznajoma zauważyła jego obecność. A jej reakcja była a taka, że prawie odruchowo kopnęła w stronę Camilo kawał ostrego badyla. I gdyby w tym samym momencie Camilo nie zareagował na nawoływanie Mario, był mógł nie licho coś stracił. Dziewczyna wróciła do swoich zajęć.

Mistrz Kampeon przywitawszy się z gościem, który zdążył już poznać sytuacje, w jakiej się znalazł, zapytał go: -To nie będzie łatwe. To nie będzie łatwa walka. Zapewne nigdy w swoim życiu jeszcze nie walczyłeś z ten sposób, ani nawet nie słyszałeś o ********* [ichniejsza technika obrony i ataku). Stawka jest ogromna. Nie możemy Ciebie prosić o coś, co jest poza Twoimi możliwościami. Możliwe, bardzo prawdopodobne, iż utracisz przy tym życie, dlatego nie możemy Ciebie prosić, ani przekonywać byś brał w tym udział. Doprawdy, nie jest to Twoja walka; Nastała chwila ciszy, którą nagle przerwało wtargnięcie czwartej osoby. Była to dziewczyna z tamtej chwili. -O, Alicia, już skończyłaś trening? - oparł Mistrz. Po chwili zakłopotania, wszyscy zostali sobie przedstawieni. Nagle Camilo wstał: -Nie przejdę obok tego co się dzieje. Chcę walczyć, pomóżcie mi walczyć - rzekł zdecydowanie. Mistrz uśmiechnął się tajemniczo i odparł: -Doskonale. Od jutra rana zaczynasz trening poza nadzorem Alicii.

Tymczasem, kilkaset metrów nad nimi, pojawiła się pewna znajoma złowroga postać.

Czy Camilo sprosta czekającemu go treningowi? Na czym będzie polegał ów trening? I co oznacza pojawienie się złowrogiej postaci w pobliżu?

18 listopada 2010

Konstytucja

"Libertariańskie credo polityczne"

Istnieją zasadniczo trzy typy ontologii. Nominalistyczna, która przyjmuje, że istnieją tylko jednostki. Ontologia ta dostarcza uzasadnienia dla anarchii. Idealistyczna przyjmująca realne istnienie ogółów. Jest ona przedmiotem westchnień wszelkiej maści totalniaków, od komunistów do konserwatywnych i religijnych integrystów. Wreszcie istnieje ontologia realistyczna, zwana też bogatą, źródłowo arystotelesowska, której hołduje niżej podpisany.

Podstawą prawdziwości myślenia politycznego, tak jak i myślenia w ogóle, jest ontologia. Pragmatycznych racji ideologiom politycznym może dostarczać niemal wszystko: religia, interes, prawo, tradycja czy obyczaj, ale uzasadnienia dostarcza tylko ontologia. Istnieją zasadniczo trzy typy ontologii. Nominalistyczna, która przyjmuje, że istnieją tylko jednostki. Ontologia ta dostarcza uzasadnienia dla anarchii. Idealistyczna przyjmująca realne istnienie ogółów. Jest ona przedmiotem westchnień wszelkiej maści totalniaków, od komunistów do konserwatywnych i religijnych integrystów. Wreszcie istnieje ontologia realistyczna, zwana też bogatą, źródłowo arystotelesowska, której hołduje niżej podpisany.

Ontologia realistyczna twierdzi, że istnieją zarówno jednostki jak i ogóły, ale wszystko, co nie jest jednostką, jest zawsze „zapodmiotowane” w jednostce, czyli stanowi jej cechę lub właściwość. Nie wchodząc w spór ze zwolennikami idealizmu i nominalizmu, przedstawiam polityczne skutki przyjęcia realizmu ontologicznego.

Podstawową jest niemożność przypisania społeczeństwu wyższego sposobu istnienia nad ludzki byt jednostkowy. Społeczeństwo stanowią połączone relacjami osobowymi jednostki. W konsekwencji wszystkie relacje władzy (hierarchia), prawa (natury), sprawiedliwości (działania) są zapośredniczone przez konkretną osobę. Stojąc na innym ontologicznym stanowisku trzeba „konsekwentnie twierdzić, że społeczeństwo posiada cel wyższy od celu indywidualnego człowieka, a osobę ludzką uważać za proste narzędzie do tego celu. Moralną konsekwencją tej tezy jest odebranie człowiekowi godności osoby, a polityczną konsekwencją powszechne niewolnictwo”.

Realista będzie twierdził dalej, że „dobro wspólne, warunkujące rozwój każdego jego członka jest celem społeczeństwa; że dobro to jest nierozerwalnie związane z duchem i materialnym dobrem indywidualnym osoby ludzkiej”. Wszystko to, co jest bezpośrednio związane z bytem i z celem ostatecznym osoby ludzkiej, leży poza zasięgiem uprawnień społeczeństwa — bo społeczeństwo jest środkiem mającym służyć tej osobie, a nie na odwrót. Założenie przeciwne wskazywałoby na absurdalność istnienia jednostek.

Wynika z tego, że wszelka władza polityczna jest możliwa tylko dzięki przyzwoleniu jednostek, czyli ostatecznie opiera się na opinii, jaką się cieszy w danym społeczeństwie. Człowiek wchodzi bowiem w relacje społeczne przez jakieś działanie, choćby było to „tylko” prokreacyjne działanie jego rodziców. A ponieważ dorosły człowiek sam jest sprawcą swego działania, wynika powyższe. Nawet przemoc fizyczna, nie ustanawia jeszcze osobowej relacji władzy, dopóki poddany przemocy „wewnętrznie” się z nią nie godzi np. męczennik. Odnosi się to jednako do ustrojów monarchicznych jak i republikańskich.

Potocznym urojeniem jest przypisywanie społeczeństwu, państwu czy innym abstraktom cechy sprawiedliwości, słuszności czy nawet świętości lub jej mutacji (np. wzniosłości, wielkości, majestatu itd.). Wszystko to są kwalifikacje osoby i jej działania. Jedynym zatem moralnym kryterium społecznej organizacji jest indywidualne sumienie. Tylko osoba może wejść w intencjonalną relację z rzeczywistością, która funduje prawdę. Tylko osoba może działać zgodnie z dobrem wspólnym, fundując sprawiedliwość. Tylko osoba jest zdolna rozpoznać piękno. Relacje instytucjonalne niezbędne dla istnienia państwa i prawa stanowionego niszczą wszystkie wartości osobowe, na czele z wiarą, nadzieją i miłością o ile nie są wprost uprzyczynowane działaniem wszystkich osób, których dotyczą.

Jak z powyższego wynika, przytłaczającą większość ustrojów historycznych, należy ocenić jako poznawczą i moralną hucpę. Narzędzie represji i ucisku pokrywane pięknymi słowami. Zupełnie zresztą w zgodzie z ontologią idealizmu, przyjmującą realne istnienie „pięknych słów”.

Włodzimierz Kowalik


7 listopada 2010

Rarytas

Wspomnienia o Jacku Woronieckim

Rozmowa z o. prof. Mieczysławem A. Krąpcem OP

Arkadiusz Robaczewski: Kiedy Ojciec Profesor poznał Ojca Jacka Woronieckiego?

Mieczysław A. Krąpiec: Byliśmy jeszcze uczniami w Tarnopolu w I gimnazjum typu klasycznego, dawnego (gdzie było 8 lat łaciny, 4 lata greki, gdzie była klasyczna kultura Polski; - do gimnazjum tego uczęszczali i W. Pol, i A. Bruckner, i F. Kleeberg, i W. Rubin) - gdyśmy, w grupie, czytali o. Jacka Woronieckiego Około kultu mowy ojczystej. Wiedzieliśmy, że Woroniecki jest dominikaninem, a w Tarnopolu byli od kilku stuleci dominikanie w prześlicznym barokowym, z pagodalnymi wieżami, kościele, malowanym al fresco przez wielkiego barokowego malarza A. Stroińskiego; dziś wszystko to ruiny spowodowane nienawiści do religii i człowieka, i Polski. Wyobrażałem sobie Woronieckiego na wzór słynnych malowideł Stroińskiego przedstawiających w rozwianym habicie św. Jacka lub św. Tomasz; raczej św. Jacka, bo Tomasz był "za gruby" (ponoć cierpiał na wodną puchlinę).
Ojciec Jacek Woronieckie, ostatni potomek gałęzi Jagiellonów, wywodzący się od Korybuta, brata Jagiełły, był szeroko znany jako pisarz, myśliciel, drugi po Radziszewskim rektor i organizator KUL oraz gorący patriota.

AR: Kiedy Ojciec Profesor spotkał Ojca Jacka po raz pierwszy?

MAK: Zetknąłem się osobiście z nim w dniu wybuchu wojny w 1930 r. w Krakowie, przy furcie zakonnej. Ja - nowicjusz dominikański - zabezpieczałem (po przysposobieniu wojskowym i kursie przeciwlotniczo-gazowym) klasztor przy ulicy Stolarskiej 12 i jego piwnice, przeznaczone na schron przez ewentualnym gazem bojowym. Woroniecki miał wówczas lat 60 i nam, młodym, wydawał się czcigodnym starcem, tym bardziej, że w "Konstytucjach Zakonu Dominikanów" było napisane, iż 60-letni starcy winni być traktowani łagodnie w trudach codziennego życia. Później wrażenie dostojnej starości pogłębiło się, gdy zamieszkawszy w krakowskim klasztorze, o. Jacek ciągle chorował i zapuścił mlecznobiałą brodę, co przy gęstych, krótko ostrzyżonych, zupełnie siwych włosach, dawało obraz "patriarchy", oddalonego od wspólnoty zakonnej wskutek ciągłych różnych chorób, nieraz ciężkich jak uremia; Woroniecki miał swój specjalny "status" życiowy. Mimo to dawał klasztorowi rekolekcje - chyba najlepsze, jakie w życiu słyszałem - a nadto był naszym, kleryków, spowiednikiem roztropnym i mądrym.

AR: Jakim Ojciec Jacek Woroniecki był wychowawcą?

MAK: W czasie wojny i tuż po niej Woroniecki był kierownikiem studiów Instytutu Filozoficznego i Teologicznego oo. dominikanów w Krakowie. Jego szczególnym zamiłowaniem były wykłady z zakresu teologii moralnej. Do wykładów tych przygotowywał się niezwykłe starannie, mimo iż był naprawdę niezrównanym mistrzem dydaktyki i wybitnym znawcą swego przedmiotu, co uwidoczniało się w jego licznych publikacjach na ten temat i wreszcie znalazło swój wyraz w poważnej, trzytomowej monografii: Katolicka etyka wychowawcza. przygotowanej podczas mojego rektorowania i wydanej w całości przez Katolicki Uniwersytet Lubelski w roku 1986. (Przedtem cenzura nie pozwoliła na wydanie tomu trzeciego, analizującego zagadnienie sprawiedliwości). Pamiętałem o rozmowach z Karolem Wojtyłą, który ciągle mówił: "a szkoda, że nie ma tego całego" (czyli pełnego wydania), więc ja w ostatnim roku mojego rektorstwa zleciłem pracę redakcyjną nad "katolicką etyką wychowawczą, przeglądnąłem to i osobiście wręczyłem Papieżowi, z czego się bardzo ucieszył. Jest to jedyne w swoim rodzaju dzieło, które mówi o dydaktycznego stronie etyki katolickiej, gdzie ujawnia się moralność jako spełnianie dobra przez człowieka.
To był bardzo zrównoważony, spokojny człowiek, człowiek kontemplacji, modlitwy i studiów. Na wykład przychodził uśmiechnięty (mimo iż niekiedy wstawał prosto z łóżka), podniecony, wzbudzający zainteresowanie słuchacza. Obowiązującym podręcznikiem była Suma Teologiczna św. Tomasza z Akwinu, czytana i interpretowana w języku łacińskim. Językiem wykładowym o. Woronieckiego był zasadniczo język łaciński, przerywany często długimi dygresjami prowadzonymi w języku polskim, ilustrującymi omawiany problem moralny charakterystycznymi scenami z literatury polskiej (zwłaszcza Sienkiewicza, a także J. Weyssenhoffa), tudzież francuskiej i rosyjskiej. Stąd obok łaciny były obecne w czasie wykładów języki: francuski, rosyjski, włoski. Była wojna. Po niemiecku nie mówiono. W stosunku do Niemców przypomniał nam wypowiedź Juliusza Cezara z Commentarium de bello Gallico, cytowaną zresztą przez św. Tomasza w traktacie o prawie naturalnym w I0II q 94 a. 4, że apud Germanos latrocinium non censebatur esse iniguum - U Germanów zbójectwo nie uchodziło za coś złego. Było to wymowne przypomnienie o trwałości obyczajów. Na wykładach bardzo często byli cytowaniu wielcy pisarze rosyjscy: Dostojewski, Gogol, Tołstoj, i to w języku oryginalnym, dobrze znanym Woronieckiemu, gdyż służył w wojsku carskim.

Pamiętam jak Ojciec Profesor opowiadał kiedyś, że uczył kleryków dominikańskich szabli. Woroniecki był przecież wojskowym, oficerem armii carskiej. W lejbgwardii służyli synowie wysokiej arystokracji i wzrostu wysokiego, powyżej 1,80 m. Nawet - pamiętam, w formie żartu demonstrował nam na rekreacji podstawowe cięcia szablą.

AR: Jak wykładał?

MAK: Widać było, że wykładowca czuje się w literaturze europejskiej jak w domu i dobrze była mu znana przestrzeń historyczna Europy od starożytnej Grecji i Rzymu po sprawy współczesne. Zagadnienia moralne,ilustrowane historią i literaturą polską i europejską, stawały się interesujące, zrozumiałe i bardzo aktualne. Wyłaniał się z nich ciągle żywy człowiek z tą samą ludzką naturą przeżywającą wojny perskie, punickie, niemiecko-polskie w średniowieczu i współcześnie. Żywy wykład starał się przy końcu godziny streścić i ująć krótko jego treść po łacinie i zazwyczaj w jakimś uzasadnieniu, w formie sylogistycznej, co - ku naszej uciesze nie zawsze mu sprawnie wychodziło. Dociekaliśmy, jaka to była forma sylogizmu i zdarzało się, że udawało się nam czasami odkryć - prócz terminu średniego - jeszcze jeden, czwarty termin... co niweczyło nawet sam argument... z formalnego punktu widzenia. Kiedyś odważyłem się nawet to mu powiedzieć na początku wykładu . Ojciec Woroniecki uśmiechnął się, pogładził po długiej brodzie i wypowiedział: a-ja-jaj - to może byś to wyraził poprawnie... co nie poszło gładko.

AR: Ojciec Profesor zetknął się z Ojcem Jackiem w czasie wojny. Czy Ojciec Woroniecki wypowiadał się na temat ewentualnej przyszłości Polski, perspektyw rozwoju narodu?

MAK: Woroniecki bardzo przeżywał wydarzenia wojenne. Był optymistą: wiedział, że Niemcy muszą przegrać wojnę. Mówił, że nadchodzi czas na słowiańską Europę i w tej słowiańskiej erze Europy widział poważna rolę Polski i polskiej kultury, która - zgodnie z narodową tradycją - ma wnosić do Eurazji pierwiastki personalistycznej kultury. Był szczególnie wyczulony na duchowe potrzeby Rosji. Zresztą założył dominikańskie zgromadzenie zakonne żeńskie - ss. dominikanki misjonarski z Zielonek k. Warszawy - dla katechizacji i apostołowania Rosji. Mówił nam, że czeka nas jeszcze praca apostolska na szerokich terenach Rosji, gdyż tam ludzie czekają na Ewangelię.
Jeszcze w czasie trwania wojny kontaktował się z biskupami śląskimi i mówił nam o odzyskaniu całego Śląska z Wrocławiem i Głogowem. Przewidywał, że po wojnie Śląsk stanie się jakimś głównym zarzewiem polskości. Zwracał uwagę, że prawie 1000-letni Drang nach Osten trzeba po wygranej wojnie zawrócić do jego terytorialnych źródeł. Nie przewidywał tego, co się stało, przynajmniej nie mówił o tym. Jałty nie przewidywał. A zasadniczy wzrok kierował ku przyszłości słowiańszczyzny. która bez mocnej obecności kultury personalistycznej, zachodniej będzie zagrażać światu. Powtarzał, że przychodzi czas na narody słowiańskie i Wschód, która mają dać nowe tchnienie dla Europy. Doktryny polityczne były zmakiawelizowane na Zachodzie. Wschód był jeszcze otwarty na te rzeczy. Woroniecki mówił, że polityka musi być nacechowana moralnością, że oderwanie polityki od moralności kończy się zbrodnią polityczną . Naszym zadaniem ma być przekazywanie pierwiastków kultury personalistycznej do Rosji i ludów pobratymczych dla dobra tych właśnie ludów i dla naszego własnego "interesu". Chyba to jest nadal aktualne.

Oprac. za: M. A. Krąpiec, Wspomnienia o Jacku Woronieckim, w: U źródeł tożsamości kultury europejskiej, red. T. Rakowski, Lublin 1994, s. 156-158.

Bloger: znalezione w biuletynie Instytutu Edukacji Narodowej, "Służyć prawdzie", nr 9/2005.

16 października 2010

WNP - rozdział I - legenda - Saga I

Delikatny świt zastał na polanie, niedaleko jakichś wiosek, nieprzytomnego Camilo. Ten jego błogi sen mógłby zapewne trwać długo, gdyby nie narastający szum oraz niedogodności przyrody, tj. wpełzające pod koszulę owady (mrówki etc.). Choć ciężko i mozolnie - młody chłopak w końcu się przebudził, powoli strzepując siebie nieproszonych gości i próbując dojść do tego "co, jak i gdzie". Co do szumu - byli to rolnicy tradycyjnie rozpoczynający swój dzień pracy parę metrów dalej. Jeden z nich nawet zwrócił uwagę na naszego bohatera, lecz stwierdził, iż ktoś po prostu postanowił sobie uciąć drzemkę po hucznej zabawie.

Lekko wciąż zamroczony Camilo podszedł do rolników i próbował dowiedzieć się, gdzie jest i co się dzieje. (O dziwo on i oni mówili w tym samym języku) Uzyskawszy informacje, iż znajduje się w Regnalii - Tysiącletnim królestwie Morza i Gór.. (oryginalny nazwa jest zbyt długa) - poszedł dalej, w stronę miasta. Niestety, na pytanie o najbliższe lotnisko lub chociaż nazwę kontynentu, na którym się znajduje, usłyszał tylko drwiny i śmiech (popadający przez chwilę w pogardę - cóż, najwyraźniej owi wieśniacy nawet nie słyszeli o samolotach i lotniskach i innych dziwach XX-wiecznej cywilizacji technologicznej, a może raczej "Ziemskiej cywilizacji"?). Tak, idąc drogą - która stopniowo przechodziła w typową drogę miejską; z błota w kamienne posadzki, choć zdecydowanie nieprzystosowane do pojazdów silnikowo-parowych - uprzytamniał sobie, skąd się "tu" wziął. I znów powróciły wtem do niego rozterki moralne (gdyż zaznaczyć trza, iż chłopak nie był jakimś egoisto-hedonistą i miał zawsze wysokie poczucie sprawiedliwości): -Ta nieznana kobieta poświęciła się dla mnie.. poświęciła życie?, O co tu chodzi? Mam dla niej dług, ale jak miałbym się jej odwdzięczyć.. etc.

Tak zamyślony nad swoją sytuacją, nie zbaczał na gapie przechodniów, których mijał, a których przyciągały wielce jego dziwne szaty (spodnie dżinsowe, koszula w kratę szkocką.. i trampki); nie zauważył także, iż ktoś patrzył na niego z dachu okolicznej, wyższej chaty. Nowi przyjaciele, czy kolejni wrogowie?

Tymi bacznymi obserwatorami okazały się być jakieś rzezimieszki, których twarz nie była nawet skażona myślą, a maniery nie dorastały świniom do.. kopyt (?). Zatrzymali dosyć brutalnie Camilo - scena klasyczna, dwóch byczków vs. jeden "frajer"; cel pieniądze, rzeczy osobiste, godność (wszystkie środki dozwolone) - ponieważ chłopak nie miał nic prócz tego ostatniego, zaczęło się "epitetowanie" i żarciki połączone z popychaniem. Camilo próbował stawiać opór, lecz bez większej efektywności, gdyż po chwili z dwóch byczków zrobiło się przynajmniej dziesięciu, a na dodatek każdy z nich było uzbrojony .. w miecze, noże, maczugi. Jednak i to nie powstrzymało Camilo, który wciąż próbował się bronić i nawet udało mu się obezwładnić jednego z łotrów. Niestety, wtedy jeden z nich chwycił w rękę miecz. Już miał zadać brutalny cios, gdy tuż przed jego oczyma pojawił się - jakby znikąd - jakiś mężczyzna, który chwyciwszy łotra za rękę, pięknym stylem mistrza walk wschodnich, powalił go na ziemie. Camilo chciał mu podziękować, jednak wtem, rozwścieczona banda zaczęła natarcie. Aczkolwiek tajemniczy wojownik - o dziwo, niewiele sobie z tego robił, choć był od nich znacznie niższy i raczej z budowy ciała słabszy. Była to dla Camilo lekcja, aby nie oceniać książek tylko po ich okładkach. Ponieważ obrońca przewalał, powalał, obezwładniał i zadawał ciosy tak dokładnie i skutecznie, iż po kilku sekundach cała zgraja leżała na ziemi prawie bez ruchu. (Przypomnę tylko Czytelnikowi, iż on był NIEUZBROJONY, tzn. nie posiadał żadnej innej broni niż swoja własne dłonie - i czasem nogi). Czarnowłosy przybysz, odziany w ciemnozieloną pelerynę do kostek, odwrócił się w stronę chłopaka, popatrzył na niego przez chwilę i uśmiechnąwszy się powiedział: -Hej, wyglądasz nietutejszo; Lekko oszołomiony Camilo odparł z małym opóźnieniem: -A tak.. możliwe.. ale, dzięki .. za pomoc; Na to niski przybysz z długim nosem a'la pinokio i zmrużony, lekko oczami, tak jakby uśmiech był dla niego miną powszednią, odpowiedział: -A, to!? To nic, nie musisz mi dziękować. Ale lepiej chodźmy w bezpieczniejsze miejsce; nie wiem, czy wiesz, ale to niezbyt przyjemna dzielnica. Otrzepujący się z kolan Camilo tylko kiwnął głową na zgodę. Po drodze do najbliższej gospody, do której zmierzali, gdyż karzełkowaty nieznajomy był nie tylko bardzo heroiczny, ale także gościnny, okazało się, iż nowy sprzymierzeniec Camilo nazywa się Mario i jest uczniem Wielkiego i Czcigodnego mistrza Kampeóna, który prowadzi szkołę dla ochotników "pragnących służyć służbie sprawiedliwości".

Już na miejscu, przy skromnym acz sycącym posiłku, Camilo opowiedział Mariowi historię swojego przybycia do jego ojczyzny. Na co Mario przez moment zareagował milczeniem, po czym na jego twarzy pojawił się (niecodzienny uśmiech wyrażający jakby ekscytację połączoną ze zdziwieniem i ulgą). -Więc to Ty, tak - powiedział pół głosem. Po czym dopowiedział, żeby Camilo czym prędzej udał się z nim do jego mistrza. Po uiszczeniu zapłaty, udali się do domu Kampeona. W myślach Camilo pojawiały się różne obrazy; w pełni nie wierzył on w żaden z nich, jednak nieustające pragnienie prawdy i przygód, skłoniło chłopaka do zaufania nowemu znajomemu.. przynajmniej częściowo.

Okazało się, iż dom Kampeona znajduje się parę godzin pieszej wędrówki, wysoko w górach; droga naszych bohaterów obfitowała w typowo piękne, górskie krajobrazy, w trakcie, których podziwiania, dwaj wędrownicy zaczęli się nawet lubić; wymieniali informacje o sobie, uczyli się historii swoich ojczyzn.. i choć można było zauważyć pomiędzy nimi szczerą życzliwości i pewną otwartość, Mario milczał na temat najważniejszy, czyli sens obecności Camilo w Regnalii.

W mniej więcej tym samym czasie; w tych samych górach, które zamieszkiwał mistrz Maria, lecz we znacznie mniej przyjemnym, urokliwym i dostępnym miejscu, znajoma postać podążała w stronę pewnej jaskini. Był to demoniczny napastnik z rodzinnego miasta Camilo. Lecz tym razem jego celem była.. jakaś tablica z różnymi dziwnymi symbolami znajdująca się na samym końcu tunelu jaskini. Zbliżywszy się do niego, uklęknął na jedno kolano i powiedział: -Wybacz panie, zawiodłem Cię w mej misji schwytania "wybranego". Lecz nie zawiodę Cię ponownie!

Owa płaskorzeźba była grobem, w którym spoczywał zapieczętowany demon Vamcambiarmo..!!!

15 października 2010

...

"Sens istnienia"



Za oknami świat szary jak mgła
powita dziś świt bezmiarem chmur.
Zwolna powstaje myśl butna, zła,
by rozerwać nić życiowych ról,
jak pereł sznur.

Wezbrany potok perlistych łez
nie spłynie falą srebrzystych lśnień;
Myśl rozbiegana ku niwom mknie,
chwytając echo słowiczych pień -
na nowy dzień.

Gdy świt zapłonie blaskiem zórz,
ożywi ducha dla nowych prób;
rozpędzi gromy - zwiastuny burz;
nastanie czas by podjąć trud
niszczenia złud.

A kiedy wśród mglistych obłoków
wicher porozmiata wspomnienia,
powstanie czający się w mroku
niepokój ludzkiego zwątpienia
w sens istnienia.


Za umilenie czasu odrobiną liryki, możemy podziękować p. Jadwidze Michałowskiej.

19 września 2010

Z bogami i bohaterami Grecji przyjaźnię się od bardzo dawna. Mam wrażenie, że znam ich dość dobrze i że bez rażących omyłek potrafię odtworzyć zawiłe ich dzieje. Ale wiedza, którą rozporządzam, nie jest wiedzą uczonego. Głęboko szanuję cierpliwych pracowników, którzy zbierali i objaśniali mity greckie, lecz szacunku dla nich nie posuwam aż tak daleko, by pójść ich śladem. Z ciekawością przeglądam ich dzieła uczone, ale wystrzegam się brać od nich naukowe wyjaśnienia mitów(...).

Nie, nie jestem uczonym. Jeżeli zachodzę czasem do tych katakumb wiedzy, jakimi są wielkie biblioteki, to jedynie po to, aby z tym większą radością oddychać później świeżym powietrzem swobodnej i niefrasobliwej fantazji. Mitologia wydaje mi się rozkosznym ogrodem, po którym trzeba chodzić stopą cichą i delikatną. Wolę radować się wonią rosnących tam kwiatów, niż za cenę oberwanych płatków poznawać tajemnicę ich budowy. Okazuję w ten sposób opłakaną powierzchowność umysłu, nad którą niewątpliwie boleć będą ludzie poważni (...).

Ktoś w chwili niezadowolenia mógłby nazwać tę książkę złą, rozumiejąc przez to, że jest niegodziwa, przewrotna, nieprzystojna. Postąpiłby jednak nierozumnie. Nie ma złych książek, prócz tych, które są źle napisane. Natomiast bywają złe chwili, w których najlepsza książka wyda się najgorszą i sprowadzić może następstwa wręcz opłakane.


Jan Porandowski, Eros na Olimpie.

13 września 2010

O mitologizacji

Jedną z większych i poważniejszych cechą ustroju d***kratycznego jest zjawisko, które nazwałbym mitologizacją. Mitologizacja ma swe ufundowanie w typowo ludzkich uwarunkowaniach do uschematyczniania świata, a raczej zeń jego recepcji (na zasadzie, iż żeby poznać byt, trzeba zbudować wokół niego teorie). Mitologizacja służy przeciętnemu człowiekowi, ale też ludziom, których przyjęło się nazywać intelektualistami. I nie byłoby w tym nic niebezpiecznego - gdyby nie władza ludu, która czyni z mitologizacji centralny - jak się wydaje - punkt podparcia dla pasożytniczej strony d***kracji. Słowem, takie patrzenie na świat staje się łatwą pożywką dla polityczno-ekonomicznych elit, które - zbyt często - jedynie dzięki niej są w stanie umocnić i utrzymać swą nadrzędną wobec narodu pozycję. A ponadto, [właśnie] dzięki niej niej stają się elitami, czego jaskrawym wręcz przykładem może być kariera p. Andrzeja Leppera, który na fali rolniczego niezadowolenia z ich partykularnej sytuacji ekonomicznej, został wyniesiony do Parlamentu, a gdy już tam się dostał.. wyzyskiwał tą idee, ile tylko się da[1]. Ów niezadowolenie rolników było/jest podsycane głównie przez mit, biednej wsi. Biedna wieś oznacza, iż gospodarstwa polskie wymagają ciągłej opieki spolegliwego urzędnika państwowego, że ciągle trzeba nie inwestować (z budżetu) i dotować, bo przeto każdy obywatel na tym korzysta etc. Tak jak każdy mit, idea, myśl tak i ta ma swe źródło w rzeczywistości obiektywnej. Ten zapewne wziął się stąd, iż po '89 tzw. PGR masowo upadały i popadały w [dosł.] ruinę. Cóż, o ile nie można temu zaprzeczyć, o tyle nie można rozciągać tej historycznej sytuacji na przyszłość. Do tego, przeto, gdyby ten wolny rynek - o którym mówiono i głoszono, że się go wprowadza - zadziałał, to PGR mogły by z powodzeniem stanąć na nogi i stać się wydajnymi przedsiębiorstwami.

Inną ciekawą opinią - z którą spotykałem się osobiście parokrotnie - brzmi: wzrost bezrobocia jest spowodowany przez zalew tzw. taniej siły roboczej z Azji etc. Chińczycy zabierają pracę Polakom i ogóle.. Poprzestając na ogólnej krytyce tej legendy: Jeżeli Azjaci mogą wykonywać prace tą samą, co Polacy, za mniejszą niż oni stawkę, to rodzi to niższe ceny dla .. Polaków-konsumentów. Otóż głównym błędem powyższego nacjonalizmu ekonomicznego jest nierozpoznanie, że człowiek jest zarówno pracownikiem, jak i konsumentem[2]. Oczywiście, dopóty to się nie zmieni, dopóki rząd będzie próbował naprawiać taką sytuacje wprowadzając w życie prawa blokujące zagraniczny kapitał itp.

Lecz przechodząc do clue całego tekstu. Osoba lub grupa osób, która chciałby zmienić ten kraj (w sensie dosł.), musi zmierzyć się z wieloma licznymi przeszkodami, spośród których - wg mnie - najniebezpieczniejszą jest mitologizacja etatyzująca[3]. I tym miejscu rodzi się tzw. teoria (strategia) działania. O ile strategia różnej maści czerwonego bydła[4] mnie mało interesuje, o tyle bardziej skupię się na libertarian i konserwatystach. Co do tych pierwszych, pomijając nurt - powiedzmy - reformistyczny, to zgodni są oni zasadniczo, iż społeczeństwo trzeba przekonywać do swych racji poprzez publiczne debaty, uliczną propagandę czy też edukację ekonomiczną już w szkołach podstawowych, ale nie tylko.. Mankamenty takiej strategii pojawiają się w momencie, gdy odbiorcy rzeczonego przekazu niekoniecznie chcą go sobie przyswoić lub po prostu go nie rozumieją. Co na to libertarianie? Nie znam zdania wszystkich[5], ale rzecznikiem[6] ciekawej teorii, jest p. Stefan Molyneux[7]. Twierdzi on (i chyba nawet popełnił on o tym książkę), iż zasadniczo wpierw należy przygotować - podatny na argumenty szczegółowe - grunt sprowadzając całą dyskusje to ustalenia, czy obie strony są zgodne co do pryncypiów samej dyskusji, czyli do pytania: "czy mam prawo chociaż zachować własne zdanie, nawet jeśli byłoby ono odmienne od twojego?". W skrajnie trudnych przypadkach, gdy odpowiedź rozmówcy byłaby zdecydowanie negatywna, należy po prostu zaprzestać jakiejkolwiek wymiany zdań, gdyż - jak uzasadnia Molyneux - nie można rozmawiać z kimś, kto celowo i świadomie przykłada nam lufę do skroni. Abstrahując od skuteczności takiego rozumowania, nie można mu odmówić pewnej dozy zdrowego rozsądku.

Co zaś się tradycjonalistów[] tyczy, to podobnie w libertariańskiej strategii, można wyróżnić u nich dwa zasadnicze nurty: reformistyczno-kompromisowy i [i]bezkompromisowy[/i]. Ten pierwszy, oczywiście, najskuteczniejszą szansę zmian upatruje w powolnych acz metodycznych reformach w ramach samej d***kracji[8]. Drugi natomiast - choć a-parlamentarny, nie bynajmniej nieapolityczny - idzie drogą propagandowo-publicystyczną. Lecz w przeciwieństwie do propagandy uprawianej przez wolnościowców, konserwatyści - konsekwentnie - raczej unikają rozgłosu i [i]masowości[/i], a odbiorcę zawężają do wąskich i nielicznych grup. Do ludzi z krótką preferencją czasową, myślących długofalowo.. do tzw. elity Narodu.

Aczkolwiek wbrew tym szczegółowym różnicom w przyjmowanych strategiach, obie grupy muszą stawić czoła ludzkiej tendencji do tworzenia mitów. Wojownicze nastawienie bowiem może z czasem ulec rozmiękczeniu lub całkowitej dezintegracji, mitologizacja zaś wydaje się być ciągłą i nieustającą przypadłością rodzaju ludzkiego. Lecz skoro nie da się wyplenić tego zjawiska, to może trzeba zredukować jego zasięg tak, aby nie miał wpływu na decyzje rządu, które dotyczą nas wszystkich?


Przypisy:

[1] Tak jak i pozostali politycy zresztą.
[2] Więcej na temat w licznych pracach przedstawicieli austriackiej szkoły ekonomii, tj. von Mises, Rothbard, Hoppe, a także niektórzy ekonomiści innych szkół.
[3] Można by wyróżnić tyle odmian mitologizacji, ile przenosi ona ze sobą treści, tj. mitologizacja naukowa (scjentystyczna) pochodzenia pozytywistycznego.
[4] Ogólnie mówiąc - komunistów, bolszewików, część socjalistów.
[5] Można powiedzieć, iż co libertarian, to inna strategia.
[6] Jeśli nie twórcą i apologetą w jednej osobie.
[7] http://www.youtube.com/watch?v=nKOTqRb5nvg
[8] Można się zastanawiać, czy p. Artur Górski powinien być zaliczany do grona konserwatystów, choć - jak on sam twierdzi - należy do konserwatywnej frakcji w swojej partii.

4 września 2010

Wielka nienazwana przygoda - rozdział I - legenda

Dawno temu, na świecie nie bardzo różnym od Ziemi, istniało pewne niewielkie królestwo. Ludzie żyli w nim spokojnie pomnażając indywidualny oraz grupowy dobrobyt, dzięki praktycznie niczym nieograniczonemu wolnemu handlowi i sprawiedliwej konkurencji. Było tak do czasu aż królestwo nawiedził straszliwy i potężny demon wraz ze swoją armią potworów. W ciągu kilku dni zdołał on zamienić całe miasta w płonące zgliszcza, a życie mieszkańców w krwawy koszmar. Żaden z okolicznych wojowników, ani gwardia królewska, ani inna prywatna armia nie zdołała ujarzmić demona. Był niepokonany.. do chwili, w której pojawił się tajemniczy osobnik znikąd. Pokonał on potwory oraz ich straszliwego przywódcę przywracając ubłagany spokój w królestwie. Lecz po wielu latach demon znów powrócił i jego celem pewnie stało się ta spokojna kraina.

Nastał świt nad doliną Regnunalii (miejsce, w którym znajduje się państwo-miasto Regnunalia). Promienie słoneczne nie śmiale acz stanowczo zakradały się coraz niżej, w głąb puszczy oddzielającej górski step od ork przedmieścia królestwa, odkrywającym przy tym ciało pewnego młodzieńca. ...

Cdn.

Prolog 0.5.

Wtem, wyraz twarzy tajemniczej wojowniczki nagle się zmienił. Stał się jej bardziej poważny; wyraźnie można było odczytać z niego, iż zrozumiała powagę sytuacji, w jakiej znalazła się wraz z młodym bohaterem, na tyle, by powziąć ostateczne środki. Spojrzała na Camillusa, po czym szybkim ruchem ręki wyjęła coś z kieszeni i rzuciła w jego stronę. A gdy tylko Camillus schylił się po to, z całych sił rzuciła się w stronę napastnika. W trakcie - między zadawaniem, a odpieraniem piekielnie szybkich ciosów przeciwnika - krzyknęła: To są Porta, magiczne kryształy, ściśnij je w ręku, a potem rzuć z całych sił o ziemię! Młodzieniec niewiele myśląc, uczynił to, co mu rozkazano. To Wam się nie uda, wybraniec będzie mój - z wielką pewnością siebie odrzekł złoczyńca próbując wyraźnie zakończyć potyczkę ze złotowłosą. Nagle, ziemia pod stopami Camillusa zaczęła świecić ogromnym blaskiem powoli oślepiając chłopaka (okazało się, iż było to działanie porta). Zdezorientowany Camillus mógł już tylko widzieć jak diabelski złoczyńca zyskuje coraz większą przewagę nad tajemniczą obrończynią, by w końcu zadać jej ostateczny cios. Choć zarówno jego dusza rwała się ku pomocy, jego ciało stawało się sztywne, nieposłuszne.. było to uczucie znikania lub unoszenia się w wodzie, choć bez utraty powietrza. Wtem usłyszał głos dziewczyny: - Żegnaj, nie daj się zabić! Po czym stracił przytomność. Czyżby to był efekt działania magicznych kryształów, a może to diabelski napastnik, w końcu zadał śmiertelny cios?

Koniec

25 lipca 2010

Mitologizacja

Jednym z większych i poważniejszych - dla niektórych wad, dla niektórych zalet - cech istotowych ustroju d***kratycznego jest mitologizacja. Mitologizacja mające swe ufundowanie w typowo ludzkich uwarunkowaniach do uschematyczniania świata, a raczej zeń jego recepcji. I nie byłoby w tym nic niebezpiecznego - gdyby, uwaga - nie sama władza ludu, który z mitologizacji jeden z fundamentów swego istnienia. Słowem, takie patrzenie na świat staje się łatwą pożywką dla politycznych elit, które - dosyć często - jedynie dzięki niej są w stanie umocnić swą nadrzędną wobec narodu pozycję. Ba, niekiedy (lub czy aby nie w ogóle) dzięki mitom stają się elitami, czego jawnym przykładem może być kariera pana Andrzeja Leppera wyniesionego na piedestały przez żerowanie na micie, iż polskie rolnictwo wymaga dotacji i pomocy państwa (rządu), bo bez niego zginie i umrze w obliczu zagranicznej konkurencji. Choć nic bardziej mylnego, gdyż oczywistym jest (czy aby na pewno użyłem właściwego przymiotnika?), iż konkurencja wymusza lepszą jakość, a polska wieś ( i nie tylko) cierpi głównie dlatego, że była przez ponad 50 lat eksploatowana przez czerwony etatyzm (PRL), że prywatna inicjatywa była - poza paroma wyjątkami - tłamszona i wybijana w zarodku. Już nie wspomnę o represjach ze strony rzekomo wolnego (no, może sam w sobie jest wolny) rządu niepodległościowego.

Inną ciekawą opinią, z którą spotykałem się osobiście parokrotnie, jest to, iż wzrost bezrobocia jest spowodowany głównie przez zalew tzw. taniej siły roboczej z Chin etc. Chińczycy zabierają pracę Polakom i ogóle. Poprzestając na ogólnej krytyce takiego myślenia: co z tego, iż Chińczycy mogą wykonywać wiele zajęć, które wykonują Polacy, za niższą niż oni pensje? Jeśli są dobrzy w tym, czym się zajmują - ok. To wyjdzie tylko na zdrowie samym Polakom, którzy będą mogli kupować te same produkty po niższych cenach. A że sami pracę stracą!? A czemu nie mogą znaleźć pracy w innej branży lub sami założyć przedsiębiorstwo produkcyjne, które zatrudni żółtych emigrantów? Cóż, odpowiedź jest jedna - rząd im to uniemożliwia. Co więcej, rząd ograniczając i krępując inicjatywy przedsiębiorców, podnosząc koszty zatrudnienia i utrzymania pracowników, swoimi licznymi ustawami ... no co? Powoduje bezrobocie. Te i wiele innych obiegowych mitów na trwałe zakorzeniło się w umyśle przeciętnego Polaka.

Lecz przechodząc do głównego motywu, dla którego to piszę. Człowiek, który chciałby zmienić ten kraj (w sensie dosł.) - mam tu głównie na myśli np. libertarian, konserwatystów, monarchistów, komunistów czy innych apologetów "skrajnych" ideologii czy doktryn - musi zmierzyć się z wieloma przeszkodami o różnej naturze. I tym miejscu rodzi się tzw. teoria działania (strategia). O ile strategia różnej maści czerwonego bydła mnie mało interesuje, o tyle bardziej skupię się na libertarian i konserwatystach, do których mi zdecydowanie bliżej. Co do tych pierwszych, pomijając odgórną (przez rząd) drogę zmian, to zgodni są oni zasadniczo, iż należy przekonywać ludzi do swych racji, debatować, głosić swoje poglądy, uprawiać propagandę, edukować ekonomicznie i nie tylko etc. Mankamenty takiej strategii pojawiają się w momencie, gdy odbiorcy rzeczonej propagandy niekoniecznie chcą jej słuchać lub jej nie rozumieją. Co na to libertarianie? Nie znam zdania wszystkich, ale rzecznikiem ciekawej teorii, na temat mówiącej, jest pan Stefan Molyneux (twórca Freedomain Radio). Twierdzi on (i chyba nawet popełnił on o tym książkę), iż zasadniczo wpierw należy przygotować podatny grunt, zanim zacznie się kogokolwiek przekonywać do poparcia (lub chociaż nie utrudniania) realizacji szczegółowych wolnościowych postulatów (tj. legalizacja używek), że należy sprowadzić całą dyskusje do argumenty typu: czy mam prawo chociaż zachować własne zdanie, nawet jeśli byłoby ono odmienne od twojego. W skrajnie trudnych przypadkach, gdy odpowiedź rozmówcy byłaby negatywna, należy po prostu zaprzestać jakiejkolwiek dyskusji (bo jak tu dyskutować, gdy rozmówca wymachuje nam lufą pistoletu przed nosem, parafrazując Molyneuxa). Abstrahując od skuteczności takiego działania, nie można mu odmówić pewnej dozy zdrowego rozsądku.

Co zaś się tradycjonalistów tyczy, to przynajmniej patrząc na nasz polski ogródek, trzeba przyznać, iż znajdziemy ich tylko poza głównym nurtem polityki, czyli z góry możemy odrzucić strategie zmian koryta przez koryto (de facto, z liberalisami jest bardzo podobnie). A to znaczy, że nie tyle będą oni próbować oddziaływać na wynik tych czy tamtych wyborów, co na świadomość społeczeństwa. Z wyraźnym "ale". Ale że dla nich grupą docelową nie będą wszyscy ludzie, czy masy, czy choćby większość społeczeństwa, która jest dla nich niejako skreślona w przedbiegach (vide: np. elitaryzm vs. egalitaryzmowi etc.). Będą oni zatem kierować swe intelektualne odezwy do narodu, wąskiej grupki ludzi, którzy - w mniemaniu - są ludźmi myślącymi (poprawka: myślący długoterminowo, globalnie, całościowo).

Aczkolwiek wbrew tym szczegółowym różnicom w przyjmowanych strategiach, obie grupy muszą stawić czoła ludzkiej tendencji do tworzenia mitów, co - moim zdaniem - jest, jeśli nie najpoważniejszą, to przynajmniej jedną z poważniejszych przeszkód ku przekonaniu bliźniego do swoich racji. Wojownicze nastawienie bowiem może z czasem ulec rozmiękczeniu lub całkowitej dezintegracji, mitologizacja zaś wydaje się być ciągłą i nieustającą przypadłością rodzaju ludzkiego (I to przeto nie tylko w dziedzinie polityki, a i nauki jak najbardziej!). I w tym miejscu konserwatywna krytyka d***kraji dostaje kolejnego plusa.

22 lipca 2010

O feminizmie słów .. trochę.

Dzisiaj nie będzie ani kontynuacji ekscytującego i andrenalinogennego opowiadania, ani żadnego wpisu filozoficzno-politycznego, ani w ogóle nic mojego pióra (może poza tą zachętą).

Za to chciałbym polecić Państwu interesujący artykuł o nowej (starej) ideologii równości:

http://www.psychologia.net.pl/artykul.php?level=61

Miłej lektury,

19 lipca 2010

Wielka, nienazwana jeszcze przygoda. Prolog 0.4.

W tym miejscu należy się Czytelnikowi wyjaśnienie co do charakterystyki samego bohatera tej opowieści. Camillus, od lat młodzieńczych (obecnie właśnie skończył 18 lat) z uwielbieniem zaczytywał się w japońskich komiksach typu shonen (tzw. mangi dla chłopców), które obfitowały w sceny walk rodem ze znanego filmu Matriks, niebezpieczeństwo grożące światu i tym podobne. Sam nawet kilka lat temu - by nie skłamać powiedzmy, że 6 - zaczął uczęszczać na treningi karate, a siły i tężyzny fizycznej nie można mu było odmówić. Choć chłopak został wychowany w porządnej postpeerelowskiej polsko-katolickiej rodzinie i miał mnóstwo bliskich znajomych, to w wolniejszych chwilach pogrążał się w swoim wykreowanym, "małym świecie" przygód. Teraz, mam nadzieję, lepiej zrozumieć można stan jego psyche. Ot nagle zetknął się ze swoimi własnymi wyobrażeniami i marzeniami (?), które są rzeczywiste. Mimo wielkiego zakłopotania, przerażania i wręcz otumanienia, czuł on jednak swoistą pewność. Wiedział bowiem, czym jest np. - wspomniana przez dziwnego agresora - energia.
Lecz powróćmy do głównego toku opowieści.
Camillus pobiegłszy ile sił miał w nogach, znalazł się w ślepym punkcie. W przerażeniu wbiegł do jakiegoś magazynu, z którego nie było widać innego wyjścia niż to, przez które właśnie się dostał. Niestety, nim w ogóle zdążył przybrać postawę odwrotu, przed nim pojawił się jegomość w starym płaszczu. Światło przenikające stare drewniane ściany oświetlało jego szczupłą i ... sylwetką dodając mu więcej grozy. Co!? A co z nią, została .. zabita - młodzieniec rzekł pół-głosem. Był w szoku tak, że przez chwilę zastygł. Na co diabeł odpowiedział - heh, oczywiście - szyderczo parsknął - już nikt nie przeszkodzi Wielkiemu Panu w złapaniu potomka smoczej rasy. Kolejne słowa nasuwające tylko jeszcze więcej pytań. Lecz wtem, dziwny jegomość ponownie użył swojej nadzwyczajnej szybkości, by w mgnieniu oka przewrócić Kamila jednym ruchem mocno na betonową nawierzchnię. Co wystarczyło w połączeniu z wciąż ... szokiem wystarczyło, by unieruchomić naszego bohatera. Demoniczny agresor pochylił się nad nieruchomym acz wciąż świadomym ciałem wyciągając swoją lewą rękę w nieznanym celu. Gdy przybliżył nieludzko wątłą dłoń przed oczyma 18-latka jego wargi poruszyły się tak jakby wypowiadał jakieś zaklęcie w tajemniczym języku. Nagle, wewnętrzna, skierowana na chłopaka, strona dłoni zaczęła stopniowo migotać i świecić. Nie minęło pół-minuty jak Camillus czuł, że powoli opada z sił. Czyżby nieznany przybysz był tego sprawcą? Czy to możliwe, by właśnie wyssał z niego całą energię życiową? W japońskich mangach zwykłe pozbawienie delikwenta KI kończyło się jego niechybną śmiercią, i czy to samo stanie się z Camillusem?
Lecz nie było czasu rozmyślać nad tym. Camillus czuł, że musi coś zrobić, musi znaleźć w sobie resztki sił, by wstać i walczyć. Jak na złość, jedyne do czego był zdolny w tej chwili, to reumatyczne ruchy. Cały się trząsł, a na dodatek utrata przytomności była coraz bliższa. Czuł to. I nic nie zapowiadało zmiany tego tragicznego położenia. Przed oczami Kamila pojawiła się głęboka ciemność. -Czy ja, umarłem!? Czy śnię? - pomyślał. Hej, zaraz, jeśli jestem zdolny do tego.. - przerwał medytacje, gdyż w końcu uprzytomnił sobie, że wciąż żyje. I nawet już nikt nie pozbawiał go energii. Okazało się, że w ostatniej chwili pojawiła się złotowłosa dziewczyna, która w jakiś sposób wykopała napastnika za ścianę baraku. Niestety, jak się niezwłocznie przekonali, był to atak daremny. A raczej jedynie chwilowo odsuwający zagrożenie, gdyż demoniczny napastnik wyglądał rześko i sprawnie - jak tylko mógł by wyglądać. Co gorsza, anielska obrończyni była w niedobrej kondycji: ciężko sapała, z czoła spływała powoli krew i wygląda tak, jakby całych swoich sił używała tylko po to, by utrzymać się sztywno na nogach.

2 maja 2010

Czym jest miłość?

Czym jest miłość?

Garstka refleksji:
W życiu spotykają nas miłe i przyjemne rzeczy na przemian z przykrymi, dobro skażone niejako odrobiną zła; w tym, co na pozór coś wydaje się być dobrym, zawsze kryje się jakieś zło, a w tym, co zdaje się być złe aż do szpiku znajduje się trochę dobra; życiem zatem, rozumiane w ten oto sposób (jako cykl przeżyć, odczuć - fenomenologicznie), można porównać trafnie do róży, która nie dość, iż ma kolce (co może być zilustrowane tak, że "trwanie przy życiu jest bolesne" jak powiadają), to jest na domiar zawinięta.

Są różne stosunki filozofa do napotkanej na swej drodze miłości (bądź to de facto, bądź tylko jako zagadnienia do rozwiązania): pierwsze, niejako Arystotelesowskie, odrzucenie praktykowania tejże na rzecz pełnej i czystej filozoficznej kontemplacji; odrzucenie "małostek" na rzecz "intelektu". I drugie, trochę Pascalowskie, wzięcie jej "na warsztat" i próba jej dogłębnej analizy - co w praktyce kończy się zwykle fiaskiem.

Która z tych dróg jest właściwa filozofowi? Czy miłość w ogóle jest dostępna temu typowi osoby, jaką jest filozof, "prawdofil"? A może właśnie samo umiłowanie p r a w d y stanowi tą jedyną, dostępną mu, formę miłości do płci przeciwnej (o której, może zapomniałem dodać na początku, toczą się me rozważania).

Dobry Bóg raczy wiedzieć,

i nam nie powiedzieć. ;)

29 kwietnia 2010

Zero to też wybór

Zero to też wybór
Dzisiaj ustosunkuję się do aktualnej sytuacji politycznej poprzez pryzmat artykułu autorstwa pana Tomasza Daleckiego (http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/5679/). Coraz większymi krokami zbliżają się wybory o to, kto zasiądzie na fotelu tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego. Przyspieszony tryb wyścigu szczurów nie wróży nic dobrego dla mniej znanych i lubianych przez lud polityków, o takich postaciach jak pan Janusz Korwin Mikke nie wspominając. Zapowiada się, iż jak zwykle wygra zło - czemu wcale się nie dziwię i nie oczekuję jakiejś nagłej zmiany w tej d***kratycznej farsie. Lecz nie o tym chciałbym napomknąć, gdyż bardziej niż wybór między jedynką czy dwójką, białym czy czarnym interesuje mnie powstrzymanie się od głosowania na jakiegokolwiek kandydata - pominięte ku memu zdziwieniu przez autora tekstu ze strony głównej KZM. Powstrzymanie się od dokonania aktu wyboru, a raczej - i bardziej adekwatnie - zagłosowanie na nikogo, jest wg mnie wielce ważnym instrumentem d***kratycznym. Jednym z niewielu przybliżających ten zidiociały ustrój do systemu wolnorynkowego, w którym to konsumenci nie kupując dóbr lub nie korzystając z usług danego producenta, okazują swe niezadowolenie z jakości tychże dóbr lub usług (i nawet świadomość jednostronności tejże relacji - pensje polityków bowiem są niezależne od jakości ich pracy - zdania swego nie zmienię).

Nie głosując na tzw. mniejsze zło (które w istocie zbyt często okazuje się być w rzeczywistości złem nie lepszym od innych) - nie wspierając kandydata, którego poglądy są niekiedy skrajnie sprzeczne z tym, co głosi nasz pierwotny ulubieniec - pokazujemy, iż zaistniała w danej chwili wyborcza konfiguracja wcale nas nie satysfakcjonuje. Wyrażamy po prostu to, co leży nam na sercu (duszy, wątrobie, w głowie etc.) oraz utwierdzamy się w naszej pierwotnej preferencji. Co więcej, pokazujemy wielki środkowy palec obecnemu systemowi, który przeto chcielibyśmy zmienić. Tak, tak.. może to się zdawać naiwne, lecz zaznaczam - ja nie proponuję jakiegoś masowego bojkotu wyborczej szopki czy czegoś podobnego - a wskazuję na trzecią, zgoła rozsądniejszą możliwość poza złem nie lepszym niż inne, czyli wyborem poprzez nie wybieranie.

10 kwietnia 2010

Dzisiaj o poranku rozbił się samolot, na którego pokładzie znajdowali się min. JE Prezydent Lech Kaczyński z żoną, jego ministerialna świta oraz przedstawiciele licznych instytucji na rzecz ofiar Katyńskich.

Jest to tragedia, jak każda nagła i niespodziewana śmierć. Śmierć nie będąca spowodowaną przez naturalne czynniki, choć nijak nie niweluje to statusu utraty życia przez starość, choroby etc.

Ale przechodząc do rzeczy - media trąbią wszem i wobec, jak wielką i ogromną tragedią jest odejście tak wielkich ludzi, co domaga się wręcz sprowadzenia do pionu, choć jeszcze za mało czasu minęło. Związku z czym chciałbym.. nie, apeluję - mimo wszystko - o zdrowy rozsądek.

Drodzy Państwo, życie jest życiem, czy to Prezydenta, czy Posła, czy rektora uczelni o nie wiem, jak wielkim prestiżu. Wobec Boga i Jego sądu wszyscy jesteśmy ostatecznie równi.

Choć nie zgadzam się z poglądami śp. Lecha Kaczyńskiego i jego administracji, i ostatnią rzeczą, jaką bym powiedział o jego kadencji, to to, iż była korzystna dla Polski - to jako człowiekowi należy mu się szacunek i będę się modlił o przychylniejszy dla niego wyrok.

Tak więc, w intencji WSZYSTKICH ofiar porannego wypadku oraz wszystkich pozostałych, którzy odeszli z tego świata:

Wieczny odpoczynek racz zmarłym dać Panie,
a światłość wiekuista niechaj im świeci.
Niech odpoczywają w pokoju wiecznym.
AMEN,


[*]

12 marca 2010

Patrz, gdzie stąpasz!

Od jakiegoś czasu zaczyna funkcjonować powiedzenie, że jak jakiś teren w zimie jest nieodśnieżony, wiosną zasrany, w lecie zaśmiecony i zarośnięty trawą a jesienią zawalony liśćmi, to na pewno jest to teren miasta

Tymi smutnymi acz prawdziwymi słowami zaczyna się artykuł na pierwszej stronie jednego z dzielnicowych okólników. Autor tekstu omawia w nim pokrótce stan funkcjonowania służb porządkowych (tych drugich), narzeka na marnotrawstwo urzędników i generalnie jego teza przewodnia wpisuje się w tzw. schemat "bystry wzrok, kiepskie wnioski". To prawda, iż nasze ulice i podwórka są raczej kiepsko prowadzone. Ale co jest tego powodem? Marnotrawstwo urzędników, lenistwo i nieuczciwość sprzątaczy i zarządców poszczególnych bloków? Cóż, są to z pewnością trafne spostrzeżenie jednakowoż nie trafiają one w sedno. Są to raczej skutki niż przyczyny. Co jest więc przyczyną? Otóż zagmatwana sytuacja prawna gruntów objawiająca się np. dziwacznym tworem zwanym własność wspólna, własność komunalna, własność publiczna etc. Założenia teorii dóbr publicznych są piękne, ale niestety praktyka od niej odbiega, gdyż człowiek ma jakby naturalną tendencję do dbania tylko o swoje. Wyprzedzając ewentualnych moralizatorów, zarówno z lewej jak i prawej strony, trzeba stwierdzić, iż tak po prostu jest; czasem wychodzi to na zdrowie (tj. rozwój innowacji,wzrost dobrobytu), a czasem nie. Koncepcja własności prywatnej jest prosta: ja mam mieszkanie, z którego istnienia czerpie różne korzyści (tj. schronienie, izolacje od innych), więc jeśli zależy mi na - przynajmniej - podtrzymaniu tychże, to powinienem dbać o stan swego lokum tak, aby służyło mi jak najdłużej. Nie trzeba genialnego umysłu, by odnieść to do pozostałych dóbr, tj. bloki, podwórka, ulice oraz wywnioskować z tego konkluzje - rozwiązaniem kwestii własności, o której jakość nikt nie chce się starać - gdyż choć to jego dotyczy (bezpośrednio lub pośrednio), ale nie został do niej "przywiązany" - jest prywatyzacja, nacjonalizacja czy też uspołecznienie. Oddanie, przekazanie, sprzedaż.. blokowisk ich prawdziwym użytkownikom, a nie urzędnikom. Urzeczywistnienie idei wspólnot mieszkaniowych" czy mieszkań własnościowych z nic nie znaczących kropek na papierze w realnie istniejące relacje. Relacje między użytkownikami a mieniem, które oni użytkują.

12 stycznia 2010

Garstka myśli

Czymże było by Dobro, gdyby nie było Zła? Czymże był by dzień bez nocy? Jak doceniłbyś światło pozbawione cienia? Jak byś je wyróżnił?

Idealizm jest niebezpieczną doktryną, gdyż głosi beznadziejność rzeczywistości zastanej, która jest naszym jedynym światem.
Ideały przemijały, próbowały zmieniać świat, choć ten pozostawał zawsze niewzruszony.
Ideały - mające na celu diametralną przemianę rzeczywistości, którą zwykle nie doceniały, ignorowały, deprecjonowały - powodowały wojny i nienawiść, których nieuniknionym skutkiem była śmierć i zniszczenie na skalę niekiedy większą niż to, co było ich zapalnikiem. Nie bez kozery powiada się - całkiem słusznie - o tym, iż dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, gdyż liczą się uczynki, dobre uczynki, a jedynym, wartym realizacji, ideałem jest ten, który wywodzi się z rzeczywistości stworzonej przez Jedynego Stwórcę; a nie próbuje wywodzić z siebie tejże. Zatem prawdziwym ideałem jest Chrześcijaństwo, które mówi: Żyj z dnia na dzień, lecz odrzuć carpie diem; żyj tak, jak byś miał jutro stanąć przed obliczem Pana, który rozliczy Cię z każdej godziny, każdej minuty, sekundy.. którą Tobie podarował. Żyj w pełni, ale szanuj ten Dar - oto prawdziwy ideał.