20 września 2017

Wiertło w tle...

Zgrzyt, ZGRZYT, ZGRZYT, ZGRZYT.......nagle cisza, pustka nicość......nagle znowu nieskrępowany przyzwoitością dźwięk wiertarki udarowej po drugiej stronie ściany.
Lecz gdy Filip otworzył swoje oczy pełne jeszcze zmęczenia jedyne, co mógł dostrzec, to biel i szarość. Kolory ścian jego sypialni w półmroku. Nie wiedział, czy to już dzień, czy jeszcze noc, choć wnioskując instynktownie - wyrobiwszy w sobie nawyk wczesnego wstania do pracy - domyślał się, że jest między siódmą a dziewiątą rano. Dzień był po prostu jesiennie pochmurny, promienie słońca zatrzymywały się na ścianie chmur i deszczu.
Zanim Filip mógł sobie uzmysłowić pozostały plan dnia jego koncentracja została pokonana kolejną dawką "heavy metalu" na udarówce. W związku z nową falą imigracji blokowej ten gatunek muzyczny stawał się coraz bardziej popularny nawet, a może zwłaszcza w środku tygodnia, kiedy to nasz bohater najczęściej miał dzień wolny. Jak na ironię myślał, że w środku tygodnia, w zwykły szary dzień, wypocznie lepiej niż w weekend pełen zgiełku zdesperowanych mas pracując po pięć dni w tygodniu i rzucających się niczym dzikie zwierzęta na piątkowo-sobotnie imprezy oraz punkty rekreacyjno-turystyczne, które Filip lubił również odwiedzać, ale dla ich tylko medytacyjnych właściwości.

Państwo Krawczykowie wprowadzili się do mieszkania obok Filipa pewien miesiąc temu. Okazało się bowiem, że dotychczasowa sąsiadka Strzałkowskiego, Pani Danusia, postanowiła się w końcu przenieść do innego, lepszego świata - do stancji pod Aninem. A że warunki czynszowe w grochowskim bloku sprzyjały nowożeńcom, do których należeli Państwo Krawczykowie, Józef, mąż i głowa (i brzuch) rodziny, postanowił bez dalszego wahania wypełnić próżnię po starszej pani. Ku uciesze wszystkich lokatorów apartament po Pani Danusi (bądź stan psychiczny nowożeńców) wymagał holistycznego remontu, a ponieważ nie Krawczyków nie było już stać na wynajęcie zawodowej ekipy, Józef dzielnie sam wziął się do roboty. Kuł stare ściany, zdrapywał podłogę, wyrzucał meble, itd. Żona nie odstępowała mu kroku w tych wysiłkach. Oboje harowali w swoim czasie wolnym jak przysłowiowe woły (oboje bowiem mieli własne kariery zawodowe). W związku z czym "ich remont" był przeprowadzany w porządku zmianowym. Raz Józef kuł albo wiercił, raz Anka wynosiła gruz i meble.

Była środa, ale zwykła, bez tytułów naukowych. Zwykła robotnicza środa. Ance wypadła praca "poza domem", więc Józef musiał zostać sam ze swoim pięknym, niedawno nabytym "borem" (wiertarką z lombardu). Wywiercał dzielnie stare, obślizgłe kafelki w nowej łazience. Był tak skupiony na robocie, że nie słyszał niczego poza ukochanym "heavy metalem". Być może do pewnego stopnia to go uspokajało. Zwłaszcza po stresach w swojej pracy. Łączył przyjemne z pożytecznym - myślał sobie w trakcie kolejnym obrotów.

ZGRZYT, WARKOT, ZGRZYT, WARKOT, odgłody pękających i spadających kafelków z gruzem na podłogę. ZGRZYT, ZGRZYT, WARKOT..... nagle posadzka łazienki przybrała czerwony kolor, choć przetarte kafelki miały wciąż jasno-różowy odcień ze skromnym motywem kwiatowym. Kafelki spadały dalej, każdy kolejny był coraz wyraźniej zabroczony szkarłatem. Po chwili na podłogę na podłogę zaczął lać się strumień. Czerwony strumień krwi wraz z resztami mięsa... Józef zdążył wydać tylko prawie niemy krzyk bólu, który natychmiast został zagłuszony warkotem wiertra, ale to tym razem wiertro wbijało było wbite w jego własną czaszkę. Ostatnią rzeczą, jaką mógł pomyśleć, było to, że odczuwa niesamowity, piekielny ból. Agonię, utratę poszczególnych zdolności, a potem ciemność, sen i nicość. Jego mózg stał się tylko dodatkową odrażającą ozdobą nowej łazienki. Był wszędzie, a jego własny tytułów leżął na kupce gruzu. Nikt nie wiedział, co się stało i w jaki sposób doszło do tragedii. Wiadomo było tylko, że drzwi do mieszkania były zamknięte i nie było śladów włamania. Jedyne klucze do domu Kowalczyków miała Anna, która w czasie zdarzenia przebywała w swojej korporacji na Mordorze, a gdy już wróciła ciało było już od kilku godzin zimne, a krew zaschnięta. Ku przerażeniu i zakłopotaniu zarówno policji jak i pozostałych, narzędziem zbrodni była ta sama wiertarka, którą Józef remontował mieszkanie.. a przynajmniej do tej pory nikt nie odnalazł "innego" narzędzia zbrodni. ....

17 września 2017

Wrześniowy dzień


  Deszczowy wrześniowy dzień. Wkrótce zbliżały się jego trzydzieste urodziny. Samotne, wciąż kawalerskie, choć od blisko 3 lat wspominał zakończenie swojego pierwszego i prawdopodobnie ostatniego trwałego związku. 
Woda lała się strugami przez zardzewiały i nieszczelne rynny dwunastopiętrowego bloku. Nagły błysk świateł na korytarzach klatki schodowej zwiastował nadejście nocy. Choć ulica była wciąż wyjątkowo zaciemniona przez niespodziewany remont latarni, a drzewa rosnące wzdłuż drogi nadawały tylko dodatkowy element tajemniczości. 
Drzwi na piątym piętrze otworzyły się. Zza progu wynurzył się cień, a za nim cień człowieka. Sęp rozpoczął swój żer. 
Starsza Pani w okularach z trudnym charakterem, która, co wieczór miała zwyczaj przesuwania swoich mebli na przekór swoich sąsiadów, zasiadła na balkonie. Ledwo zdążyła zapalić swojego papierosa, gdy jej dzwonek rozbrzmiał pełnią dźwięków niczym rozgorączkowany. 
Następnie zgrzyt drzwi przytłumił dźwięk noża przeszywającego ludzkie ciało. Plama krwi była jedynym dowodem, pozostałością wydarzenia z tamtych chwil. A papieros wciąż tlił się na balkowanie.
Kto będzie następny? Jego złość i gorycz pożerały go niczym kwas trawi zawartość żołądka. Gdyby miał dostęp do broni nuklearnej, już dawno temu zamieniłby swój blok mieszkalny w blok gruzu i pyłu, ale jeszcze nie stoczył się na samo dno… do polityki.
Był tylko zdesperowany. Pełen woli mocy, ale pozbawionej długotrwałego celu. Motany przez różne siły i fantomy.

Ciemność i mrok owijany resztki słabnącego światła. Młode małżeństwo z mieszkania naprzeciwko cieszyło się chwilą tak rzadkiego spokoju, gdyż on całe dnie pracował w wolnej chwili tylko remontując stare wyposażenie własnym sumptem, a ona studiowała również dorabiając do czynszu. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się wydarzyć. Gdy para rozkoszowała się chwilą upojenia i intymności przez uchylone okno zawiał powiew nieprzeniknionego chłodu, który zmroził młodą parę do szpiku. Mężczyzna uwolnił swoją wybrankę z uścisku, aby przymknąć okno, lecz gdy tylko opuścił sąsiedni pokój, usłyszał bardzo dziwne i niepokojące dźwięki. Niczym usypianie zwierzęcia na uwięzi. Szelest, wicie ciała i cichy, prawie niemy krzyk. Choć młodzieniec zdążył obadać okno i jego okolice przekonawszy się o pochopności swoich podejrzeń co do nadnaturalności zjawiska, gdy bez zwłoki powrócił do sypialni zastał nieopisany koszmar. Ciało jego małżonki rozpostarte niczym mięso na wystawie rzeźnika, zanurzone we krwi, z niemym wyrazem twarzy. Nikt nie mógł rozstrzygnąć co się mogło wydarzyć. Przecież drzwi mieszkania były zamknięte przez cały czas!?

3 września 2017

Wał





Stróże na straży prawa

chroniący poddaństwo


 tchórze broniący Wała

jakim jest Państwo!?











Ja. 3.09.2017 r.